Fidel Castro kojarzy nam się głównie z rewolucją, wielogodzinnymi przemówieniami, reżimem i charakterystyczną czapeczką. No i z brodą, jakiej nie powstydziliby się najbardziej hipsterscy hipsterzy.
Czy jednak pomyślelibyście o nim, jak o facecie, który – fakt, że trochę niechcący, a już na pewno nie dla dobra ludzkości – ocalił drugą co do wielkości rafę barierową na świecie?
Zatoka Świń i spółka
Na hasło „rafa koralowa” najczęściej myślimy o tej najsławniejszej, zlokalizowanej w okolicy Australii; i mocno, a nawet bardzo mocno wyeksploatowanej. Tymczasem, na naszej planecie istnieje druga rafa barierowa; nieco mniejsza, za to jak najbardziej żywa, kolorowa i... całkiem zdrowa; położona jest ok. 50 mil od kubańskiej Zatoki Świń, słynnej z desantu w 1961 roku – ale nie z bajecznych stworów, jakie tam żyją. I dlatego właśnie wciąż mają się dobrze.
Już sama zatoka jest zresztą niezwykła, choćby ze względu na lasy namorzynowe, jakie tam rosną, dając schronienie rzadkim roślinom, jeszcze rzadszym bezkręgowcom i kilku gatunkom kręgowców, których nie spotkamy nigdzie indziej na świecie (tak serio; gdzie, poza Kubą, miałby występować krokodyl kubański?).
Ogrody Królowej
Tym, co najbardziej warte polecenia na Kubie, nie są jednak magiczne namorzyny, ale coś, co kryje się pod wodą: Ogrody Królowej - czyli wspaniała, cudem ocalona i niemal zupełnie nieznana rafa. (Tak naprawdę, miejsce to powinno nazywać się Ogrody Dyktatora, ale Królowa brzmi jakoś tak zgrabniej; nawet dla zapalonego rewolucjonisty).
Faktem jest, że przez 50 lat trwania kubańskiej dyktatury, urokami Ogrodów mógł zachwycać się tylko jeden tylko człowiek: Fidel Castro. To właśnie dlatego w przypadku Kuby udało się to, na co nie ma szans w przypadku Wielkiej Rafy - ludzie dali temu miejscu spokój. Sprawiło to, że rozkwitł tam prawdziwy podwodny raj, w którym roi się od zwierzaków, jakie na Wielkiej Rafie stanowią już, niestety, rzadkość.
Dzisiaj, skoro Fidel udał się dokonywać rewolucji po drugiej stronie, Ogrody można już zwiedzać. Jeśli tylko macie okazję spróbować tej przyjemności – nie wahajcie się ani chwili. Po pierwsze, zobaczycie tam tętniącą życiem rafę – a nie pustoszejące muzeum, jak w przypadku Wielkiej Rafy. Po drugie, będzie znacząco taniej. Po trzecie wreszcie, będzie również łatwiej – część tych wspaniałości można podziwiać, włażąc pod wodę wprost z brzegu, zamiast z łódki. Jednym słowem - żyć, nie umierać...
Trefny skafander
A skoro o umieraniu mowa: Fidel zdecydowanie nie należał do ulubieńców Ameryki, a flagowa służba tego kraju, czyli CIA, uparło się, by go zlikwidować. Zresztą, nie było w tym dążeniu odosobnione, bowiem dyktator wkurzył jeszcze parę innych osób, krajów i instytucji. Skutkiem tego, podczas panowania Castro, odbyło się 638 zamachów na jego życie (tak: sześćset trzydzieści osiem – i wszystkie nieskuteczne; nie do wiary, prawda?). Sam dyktator stwierdził zresztą, że gdyby uchodzenie z nich z życiem było dyscypliną olimpijską, zdobyłby w tej kategorii złoty medal. W końcu umarł biedak ze starości, albo – jak twierdzą niektórzy – z nudów.
Co ciekawe, przynajmniej dwa zamachy na Castro miały się odbyć z udziałem kubańskiej rafy. Pierwszym genialnym pomysłem było podarowanie dyktatorowi skafandra do nurkowania, nasączonego chorobotwórczym grzybem oraz maski i butli, zakażonych gruźlicą. Cały ten zestaw miał sprezentować Fidelowi pewien Amerykanin, niejaki James Donovan, który negocjował z nim kwestię uwolnienia amerykańskich jeńców, pochwyconych w czasie pamiętnego desantu. Jednak Donovan w ostatniej chwili rozmyślił się (albo spietrał) i podarował dyktatorowi zupełnie sprawny i niczym nie zakażony sprzęt.
Wybuchowy ślimak
Drugi pomysł był jeszcze bardziej oryginalny: otóż, znając słabość Fidela do kolekcjonowania podwodnych cudów natury, planowano zamontować zgrabną bombkę w... muszli ślimaka.
Plan ze ślimakiem nigdy nie został jednak wcielony w życie. Co takiego stanęło na przeszkodzie? Cóż, pamiętacie może taką bajkę, w której myszy uradziły, że trzeba coś w końcu zrobić z kotem – a najlepiej przywiązać mu dzwoneczek? Pomysł był rzeczywiście doskonały; niestety, śmiałków do zainstalowania kotu dzwoneczka nie udało się znaleźć.
W przypadku eksplodującego mięczaka było podobnie. Według oficjalnej wersji, przyczyną porzucenia planu była niemożność znalezienia odpowiednio ładnej muszli. W rzeczywistości o fiasku przesądził fakt, że miniaturowa łódź podwodna, która miałaby podrzucić wybuchowego ślimaka, miała zbyt mały zasięg. Czyli jednak zabrakło ochotników do podwieszenia dzwoneczka; cóż, przynajmniej wyszło to na dobre tamtejszej rafie.
Tagi: rafa, nurkowanie, Kuba