Każdy z pilnych czytelników – czyli takich, którzy od czasu do czasu sięgają po słowo zapisane w formie papierowej – drzemie mały chłopiec. Nic zatem w tym dziwnego, że jeśli tenże dostrzeże okładkę, która wprost sugeruje niewątpliwie porywającą i przygodową treść, to bez zastanowienia po taką książkę sięgnie.
Zwabiony wyglądem owej okładki raczej się nie zawiedzie, bowiem autor uczynił wiele, by zaspokoić może niezbyt wyszukane, ale prawdziwie chłopięce oczekiwania. Co tu zatem mamy? Otóż mamy wszystko to, co powieść przygodowa mieć powinna. Piraci, korsarze, bitwy morskie, pojedynki, tajemnicze wydarzenia i oczywiście uczucie - bez wątków romansowych taka powieść była by niekompletna, okaleczona. Co może razić, to miejscami zbyt soczysty i zalatujący współczesnością język dialogów. Nie do końca korespondujący z epoką, w której fabuła się dzieje. Ale w końcu, po pierwsze nikt nie wie jak tak naprawdę rozmawiali ze sobą korsarze w XVIII wieku, a po drugie ten którego zwabiła wcześniej omawiana okładka, raczej nie oczekuje wysublimowanej literatury. Czyli taka rada potencjalny czytelniku – zanim wyłożysz kasę na tę książkę, przyjrzyj się dokładnie okładce, jeśli ci się podoba - to śmiało!
Marcin Mortka „Karaibska krucjata – Płonący Union Jack”
Wydawnictwo Fabryka Słów, Lublin 2011
Wydanie I
stron 424