TYP: a1

Kuhana škarpina - czyli sposób na kłopoty

sobota, 27 sierpnia 2011
MZ

Właściwie mało brakowało, bym znienawidziła zarówno żeglarstwo jak i tę twoją ulubioną Chorwację – powiedziała Małgosia do spotkanego na ulicy Wojtka. - A cóż to takiego się stało? – zapytał zaciekawiony.

- Od samego początku ścigał nas jakiś pech. Mieliśmy płynąć z czwórką znajomych, jacht był wyczarterowany, umówiliśmy skippera. Tuż przed wyjazdem rozchorował się na serce, szukaliśmy zastępcy. Wiesz, wcześniej nie pływaliśmy po morzu i zależało nam, aby rejs prowadził ktoś doświadczony. Zgłosił się do nas człowiek – mówił, że zna Chorwację i tam pływał. Wzbudził nasze zaufanie – niestety. Tu Małgosia cierpko się uśmiechnęła.

- Pojechaliśmy w dwa auta, w jednym jechali nasi znajomi, w drugim ja z Piotrem, no i ten skipper oraz większość bagaży. W Austrii samochód znajomych wpadł nocą w poślizg i zjechał do rowu, wszyscy pasażerowie wylądowali w szpitalu. Zastanawialiśmy się co robić, ale po wspólnych konsultacjach postanowiliśmy jechać dalej i popłynąć w takim zmniejszonym składzie. Cóż jacht był opłacony, a nasi przyjaciele mieli dobrą opiekę.

Wypłynęliśmy ze Splitu, pierwszym celem była Korčula. Na początku wszystko grało, choć Piotr czasem szeptem mówił mi, że ten nasz skipper ma jakieś kłopoty z nawigacją i jacht prowadzi tak, jakby nie wiedział gdzie i jakim kursem mamy płynąć. Z Korčuli popłynęliśmy do Dubrownika. Nigdy tam nie byłam i bardzo zależało mi, aby to miasto zobaczyć. Rozumiesz mnie, prawda? - Zwróciła się do Wojtka.

- No pewnie! Być w Chorwacji i nie odwiedzić Dubrownika to grzech, no chyba, że chcemy to zrobić w sezonie, wtedy to miasto zamienia się w piekło, oblężone tłumami rozbestwionych turystów, płacących za wszystko dwa razy więcej niż to wszystko warte.

- Wiem, ale my płynęliśmy tam w kwietniu. Ten skipper okrążył stare miasto i wpłynął do małego portu znajdującego się tuż przy murach. Oczywiście nie wiedział, że tam przybijać nie wolno. Natychmiast nas z stamtąd przepędzili. Dopiero wtedy sprawdził mapy i popłynęliśmy do mariny znajdującej się w sporej odległości od starego miasta. Po drodze, a płynęliśmy na silniku, bo wiatr siadł, ten zaczął wydawać z siebie ciągły pisk. Piotr prosił skippera, aby silnik wyłączyć i telefonicznie wezwać mechaników armatora, aby sprawdzili co się dzieje. Ale ten zapewnił nas, że to nic poważnego i dopłyniemy do mariny. Oczywiście nie miał racji. Po piętnastu minutach silnik zamilkł i to zamilkł całkowicie. Zadzwoniliśmy po mechaników. Przypłynęli nawet szybko. Okazało się, że nawaliło chłodzenie silnika. Gdybyśmy do nich wcześniej zadzwonili i wyłączyli silnik, sprawa byłaby banalna, a tak naprawa była poważniejsza i co najważniejsze jej koszt nas obciąży, bo uszkodzenie silnika powstało z naszej winy. Doholowali nas do mariny i zabrali się do naprawy. Trwała cały następny dzień. W tym czasie zwiedzaliśmy Dubrownik i byłoby całkiem miło, gdyby nie perspektywa kilkuset euro, które nam za naprawę potrącą z kaucji. Z Dubrownika, już bez przygód popłynęliśmy na Hvar, a następnego dnia z Hvaru wybraliśmy się do Trogiru. I tu ponownie nasz skipper pokazał co potrafi. Otóż postanowił, nie spoglądając na mapy, dopłynąć do Trogiru od strony Splitu, nie zważając na most, który łączy Trogir z wyspą Čiovo. Piotr próbował go od tego pomysłu odwieść, ale ten się uparł. Dopiero ludzie stojący na moście i wymachujący w naszym kierunku rękami odwiedli go od tego pomysłu. Zawrócił, opłynął Čiovo i przygrzał z całą siłą burtą w nabrzeże Trogiru.

- No to nie dziwię się, że masz dość żeglowania i Chorwacji – stwierdził Wojtek.

- Nie do końca, Wojtusiu, nie do końca. Otóż następnego dnia rankiem nasz skipper zaproponował, że pokaże nam tutejszy targ rybny i na własny koszt zafunduje nam ryby na obiad, jak sam stwierdził, aby zatrzeć złe wrażenie. Poszliśmy na targ. Skipper kupił kilka ryb, które jak stwierdził, są najlepsze smażone. Wróciliśmy na jacht. Skipper postanowił sprawić ryby i udał się pod pokład, a my z Piotrem siedliśmy w kokpicie i podziwialiśmy panoramę Trogiru. W tym momencie do nabrzeża dobił jacht z polską załogą. Okazało się, że jacht prowadzi Michał, nasz znajomy. Natychmiast nas odwiedził, a gdy dowiedział się o naszych rybnych zakupach, zszedł pod pokład, po czym usłyszeliśmy odgłos sprzeczki. Okazało się, że według Michała, jedna z ryb przez nas kupiona, o nazwie škarpina, nie nadaje się do smażenia, ale najlepsza jest gotowana, czyli „kuhana”. Michał przejął, jak to się mówi „pałeczkę”, przygotował obiad – ryba była znakomita. Siedzieliśmy zajadając obiad i popijając przyniesione przez Michała białe wino, snując plany następnego rejsu, już pod jego kierownictwem. Nasz skipper schronił się w swojej kabinie i nie chciał przyłączyć się do biesiady.

Kuhana škarpina

Aby przygotować „kuhaną škarpinę” należy ugotować warzywny wywar z jednej marchewki, pietruszki, selera, pora. Dodać do niego parę ziarenek czarnego pieprzu, ząbek czosnku, dwa listki laurowe, posolić. Gdy wywar nabierze smaku należy do niego włożyć sprawioną škarpinę. To nieco dziwaczna ryba, z dużą głową o intensywnym, czerwonym kolorze. Gotowanie ten kolor jeszcze bardziej wydobywa. Podajemy z odrobiną wywaru. Najlepsze jest mięso jakie obrasta głowę ryby.

TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 23 listopada

Francis Joyon na trimaranie IDEC wyruszył z Brestu samotnie w okołoziemski rejs z zamiarem pobicia rekordu Ellen MacArthur; zameldował się na mecie po 57 dniach żeglugi, poprawiając poprzedni rekord o dwa tygodnie.
piątek, 23 listopada 2007