Seeaspirant Michał Wydmuszko siedział w swoim ulubionym, ukrytym przed oczami ciekawskich, fragmencie wybrzeża w pobliżu portu wojennego CK Floty w Poli. Było wczesne popołudnie 23 maja 1915 roku. Seeaspirant wiedział, że tę datę będzie pamiętał do końca swoich dni. Otóż właśnie tego dnia Królestwo Włoch wypowiedziało wojnę Austro-Węgrom. Wprawdzie wojna trwała już jakiś czas, ale tu na Adriatyku panował względny spokój. Okręty wychodziły na patrole, ale poza tym nic nie zakłócało rutyny codziennego marynarskiego życia. Michał wiedział, że to się teraz zmieni. Zaraz po otrzymaniu informacji o owym zdradzieckim czynie, załogom stacjonujących tu okrętów odczytano odezwę Najjaśniejszego Pana Cesarza Franciszka Józefa I „Do Moich ludów!”.
Po czym wzniesiono gromkie okrzyki – hura!!! Na maszcie okrętu admiralskiego pojawił się sygnał: kotły pod parą.
To, że jako jedyny z załogi otrzymał w takim dniu zezwolenie udania się na ląd, zawdzięczał swojej uprzywilejowanej pozycji. Wiązało się to z tym, że miał bardzo rozbudowane kontakty z tutejszą ludnością, mówił w ich języku i potrafił zaopatrzyć messę dowódcy w różne rarytasy. No cóż, jeszcze przed wojną bywał tutaj wielokroć, rodzice jego bowiem na każde wakacje wybierali się z Krakowa do słynnego kurortu, jakim była nieodległa od Poli Abacja.
To darowane popołudnie postanowił wykorzystać jak najlepiej. Miał tutaj przygotowane specjalne wędzisko zakończone olbrzymią siatką. To urządzenie pozwalało mu na wyłowienie z wody mnóstwa niewielkich rybek, miał też niewielki kociołek, oliwę z miejscowych oliwek, odrobinę mąki i przydatnych przypraw. Poza tym miał tu także wygodne legowisko, z którego widok na rzymski amfiteatr, port wojenny i rozległą zatokę zapierał dech. Miał też miłą, niekonfliktową i dosyć „wyzwoloną” przyjaciółkę o wdzięcznym imieniu Marija, która za parę minut powinna się w tym ustronnym miejscu pojawić. Chciał jedynie, aby przyniosła ze sobą sporą butelkę tutejszej Malvazji – białego, wytrawnego wina, które znakomicie powinno się komponować z potrawą, jaką miał zamiar przygotować. Obejrzał się za siebie i dostrzegł nadchodzącą Mariję. Niosła ze sobą butelkę wina i wyglądała naprawdę pięknie. No cóż, pierwszy dzień wojny z Włochami będzie miał ekscytujący finał – pržene ribice, wino, chętna Marija – czegóż więcej może żądać skromny seeaspirant.
Usmażone rybki piętrzyły się na talerzu, Marija rozlewała wino do kieliszków, legowisko było wygodne, jedynie unoszący się nad stojącymi w porcie austro-węgierskimi drednotami gęsty ciemny dym przypominał, że flota szykuje się do boju.
Michał zdążył wrócić na pokład tuż przed tym, jak okręty zaczęły opuszczać bazę. O 19:30 Wielki Admirał Anton Haus, głównodowodzący CK Marynarki Wojennej podniósł swój proporczyk na pancerniku „Habsburg”. Na mostku, wśród dowództwa, stał seeaspirant Michał Wydmuszko, tęsknie spoglądając w stronę opuszczanej Poli. Szalik, którym owinął szczelnie szyję, krył ślady ognistych igraszek, widome świadectwo uczuć pozostałej w porcie Mariji.
Pržene ribice
Girice vel pržene ribice to niewielkie, raptem kilkucentymetrowe rybki. Nie sprawia ich się, jedynie należy je obtoczyć w niewielkiej ilości mąki, którą można przyprawić solą i odrobiną świeżo zmielonego pieprzu, po czym smaży się je w głębokim tłuszczu. Gdy się zrumienią, wyjmujemy je z oleju i wykładamy do obcieknięcia z tłuszczu. To znakomita przekąska, mogąca zastąpić pełny posiłek.