Tak, wiemy: macie już serdecznie dość czytania niusów o miłościwie nam panującym Covid 19. Tym razem jednak wiadomość z nim związana jest jak najbardziej pozytywna. Przynajmniej jeśli spojrzy się na nią z punktu widzenia położonego gdzieś nad Wisłą.
Może się bowiem okazać, że globalna pandemia uderzy rykoszetem w projekt, który jest dla naszego kraju ze wszech miar niewygodny, a wręcz szkodliwy: Nord Stream 2. O co chodzi i w jaki sposób przenoszony drogą kropelkową wirus dopadł podwodną instalację?
Rosyjscy analitycy
Już całkiem oficjalnie biją na alarm. I wcale się im nie dziwimy; nie tylko dlatego, że Władimir Władimirowicz ogłosił właśnie tydzień wolny od pracy (w końcu, kto bogatemu zabroni?), ale przez fakt, że gigantyczna inwestycja, jaką jest Nord Stream 2, może okazać się mocno nierentowna, a jej ukończenie przesunie się na bliżej nieokreśloną przyszłość.
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka:
po pierwsze, bardzo łagodna zima, a co za tym idzie – mniejsze, niż przewidywano, zużycie poczynionych przez kraje UE zapasów paliwa; w obliczu spodziewanego globalnego ocieplenia można założyć, że podobny trend utrzyma się w nadchodzących latach;
po drugie, spadek cen gazu na światowych giełdach;
po trzecie, spadek cen ropy – obecna cena oscyluje w okolicy zaledwie 25 dolarów za baryłkę;
i po czwarte, najważniejsze: katastrofa gospodarcza zwana pandemią, skutecznie hamująca pobór mocy u największych odbiorców Gazpromu, ze szczególnym uwzględnieniem Niemiec i Włoch.
Czego boją się Rosjanie?
Panoszący się po świecie wirus ma zdecydowanie negatywny wpływ na gospodarki wielu krajów, nie wyłączając Polski. O ile jednak w tym przypadku wszyscy jedziemy, można rzec, na tym samym wózku, o tyle Gazprom ma jakby ciut bardziej pod górkę. Wyłączona, czy też mocno spowolniona gospodarka oznacza bowiem drastyczne zmniejszenie zapotrzebowania na energię.
Dlatego też rosyjscy specjaliści obawiają się nie tyle samego wirusa, który oczywiście nie pozostanie bez wpływu na sytuację w ich kraju, ile tego, że państwa europejskie postąpią w jego obliczu podobnie, jak Chiny. A Chińczycy w związku z pandemią ogłosili, iż w efekcie „zaistnienia siły wyższej” mocno obniżają wolumen dostaw, jaki wcześniej zadeklarowali.
Fachowo tego typu umowa nazywa się „take or play”, czyli odbieraj, co obiecałeś, lub płać karę. Zasada ta traci jednak ważność, jeśli nastąpi jakiś światowy kataklizm. A trudno zaprzeczyć, że właśnie jesteśmy jego świadkami.
Co będzie dalej?
Tego na razie nie wie nikt. Faktem jest jednak, że zamieszanie wywołane globalną epidemią, mówiąc kolokwialnie, mocno uderzy Rosjan po kieszeni. Nie znaczy to oczywiście, że zbankrutują, rozbiorą swój rurociąg i potną go na żyletki. Można, a wręcz należy jednak spodziewać się dłuższych przestojów w tej materii.
Warto przy okazji przypomnieć, że budowa Nord Stream 2 budzi wiele kontrowersji i zastrzeżeń ze strony organizacji zajmujących się ochroną środowiska, a także kilku krajów europejskich i jednego położonego w Ameryce Północnej (za to całkiem dużego).
Polska, która na realizacji tej inwestycji straci naprawdę dużo, nie jest więc w swoim stanowisku osamotniona. Co więcej, od kiedy niemiecki regulator Bundesnetzagentur zdecydował, że PGNiG może wyrażać swoje opinie w sprawie ewentualnego wyłączenia rurociągu spod unijnej dyrektywy gazowej, mamy pewien wpływ na termin uruchomienia inwestycji.
W jaki sposób rozwinie się temat, czas pokaże. Warto jednak zapoznać się z oficjalnym stanowiskiem Siergieja Prawosudowa z Narodowego Instytutu Energetyki, który stwierdził, że w zaistniałej sytuacji „Nie ma dłużej potrzeby przyspieszania budowy”. Chyba nie będziemy z tego powodu rozpaczać.