ALBORAN POLECA: Znajomi nieznajomi. Wzajemne poznanie się uczestników rejsu kluczem do przyjaźni

wtorek, 2 czerwca 2015
kpt. Krzysztof Sieradzki, Ełk
Każdy z nas z wielką sympatią w sercu wspomina wspaniałe chwile spędzone z przyjaciółmi na morzu. Siłą napełnia nas przekonanie, że jesteśmy wśród ludzi, na których zawsze można liczyć. Pierwszym i niezbędnym krokiem do tego jest, wydawałoby się - zwykłe, przedstawienie się.


Na jednym z rejsów, który odbył się na znanym polskim żaglowcu, pod znanym polskim kapitanem, byłem załogantem. Moimi kolegami z wachty byli chyba (bo do dziś tego nie wiem na pewno) jachtowi sternicy morscy, z praktyką samodzielnego prowadzenia jachtu. W zasadzie spotkaliśmy się na pokładzie, by odbyć te 100 godzin stażu żaglowcowego, które dzielą miano skippera od kapitana. Taki był przynajmniej mój cel osobisty. Naszym wachtowym był młody, sympatyczny człowiek, dajmy mu na imię Adam. Przyszedł, podał rękę, wskazał nasze koje, posiedział, porozmawiał o tym, co będziemy robić i znikł w swojej oficerskiej kajucie. No niby wszystko dobrze, jednak coś było nie tak. Spożyliśmy powitalnego drinka i, czując się nieswojo (ja na pewno), legliśmy w kojach. Następnego dnia zapytałem go, czy może warto by było, byśmy się zebrali wachtą i opowiedzieli coś o sobie, lepiej się poznali. Jednak Adam stwierdził, że to zbędne i nie będziemy się tu lansować. Odniosłem wrażenie, że obawiał się powiedzieć, że ma mniejsze doświadczenie morskie od swoich załogantów. Oczywiście musiał mieć większe w pływaniu na tym żaglowcu, bo my byliśmy pierwszy raz. Może było to tylko takie wrażenie, może prawda jest zupełnie inna, nie wiem tego do dziś.

Kilkakrotnie pływałem na opalu (każdy opal ma coś, na co trzeba uważać - ten ciekł od dołu). Na pokładzie tego zacnego statku odbyłem 3 rejsy. Na dwóch z nich był obecny tajemniczy kolega, powiedzmy Marek. Świetny żeglarz. Dzielny człowiek. Trochę może wycofany, pewnie z powodu swojego introwertyzmu, niemniej zawsze na swoim miejscu: jako załogant czy oficer. Dużo starszy od reszty załogi, poprawny w każdym calu, słownictwo, maniery nienaganne. Po kilku dniach rejsu już zwykle wszyscy o wszystkich coś wiedzą. O Marku wiedzieliśmy tyle, że ma na imię Marek. Pisząc opinię, poznałem też jego nazwisko i stopień żeglarski, ale to było wszystko, do czego nas dopuścił. Bardzo efektywnie chronił swoją prywatność i na zadawane wprost pytania kolegów o to, czym się zajmuje na co dzień, gdzie mieszka itd., odpowiadał prosto i asertywnie: „nie powiem, to moja sprawa i chcę zachować swoją prywatność”. W zasadzie miał do tego prawo i nie mieliśmy mu tego za złe. Tak miał. Odnosiliśmy równocześnie wrażenie, że trzyma się bliżej z dwoma osobami. Na tym jachcie spędzili bowiem ze sobą znacznie więcej czasu wcześniej i potem. Wynikało z zachowania, że tajemnica prywatności była chroniona skrzętnie przed większą częścią załogi, ale równocześnie kilka osób było „lepszych”.

Co łączy te dwie opisane sytuacje?

W obu przypadkach wzajemne poznawanie się ludzi było utrudnione. W pierwszym, proces ten został zablokowany przez oficera wachtowego. Opowiadanie o sobie stało się faux pas. Nikt nie chciał się „lansować”. Poznawaliśmy się przez cały okres rejsu, przypadkowo dzieląc się jakimiś informacjami o sobie typu „ja czarteruję z Holandii, lubimy z kolegami pływać po tych wodach”. Można po takiej przypadkowej informacji wiele wywnioskować. Konkluzje jednak nie muszą być zgodne z prawdą, a sam proces poznawania się jest bardzo długi. W zasadzie mogę powiedzieć, że nie wiem do dziś, z kim pływałem. Na opalu znów czułem, że jest ktoś, kto nie jest z nami, bo nic o nim nie wiemy. W zasadzie wszystko było poprawne, jednak czułem gdzieś we wnętrzu, że nie jesteśmy jednym zespołem. Są bariery, które nas dzielą i uniemożliwiają normalną kooperację. Choćby proces porozumiewania się. Zespół potrzebuje swobodnej wymiany myśli. Zgranie załogi jest ważne i chyba nie wymaga to oddzielnego dowodu. Mrukliwe, zdawkowe komunikaty nie służą spójności grupy. Opinie wyrażaliśmy dość oględnie, stąd trudno było poznać wzajemnie indywidualny system wartości. Nie znaliśmy jego zawodu, więc nie mogliśmy wnioskować o jego zdolnościach. Jak zatem można polegać na człowieku, o którym nic nie wiem? Nie wiem nawet, jakimi wartościami się kieruje.

Z tego powstało kolejne (może błędne) przekonanie, że nie mogę na tych ludziach polegać. Zarówno z żaglowca, jak i z opala. Że nie mogę być przy nich sobą. Odczuwałem wzajemną barierę komunikacyjną i wszechobecną rezerwę zachowań.

Rejsy żeglarsko były wspaniałe. Co jednak pamiętam z tych chwil spędzonych na morzu? Pamiętam w zasadzie to, że nie było mi tam do końca przyjemnie. W zasadzie to pływałem z ludźmi, którzy nie byli mi życzliwi. To przekonanie jest zapewne fałszywe, niemniej takie wrażenie pozostało i tkwi do dziś. Gdy zapytałbym siebie, czy chciałbym spotkać tych ludzi jeszcze raz na morzu, odpowiedziałbym sobie, że „nie”. Ale dlaczego? W zasadzie nie wiem, to wspaniali ludzie. Nic mi złego nie zrobili. Więc dlaczego nie?

Dlatego nie, bo nie czuję do nich sympatii. Nie staliśmy się przyjaciółmi. Nie stworzyliśmy zespołu. Nie połączyły nas więzi emocji. Nie mogliśmy uczestniczyć wzajemnie w swoim życiu, bo nie wiedzieliśmy nic o sobie.

Od rejsu możemy oczekiwać bardzo rożnych korzyści. Jedni chcą coś zwiedzić, inni przeżyć przygodę morską wyzwalającą adrenalinę. Są być może tacy, którzy liczą, że w końcu pobędą sami ze sobą. To też możliwe, każdy z nas pamięta takie refleksyjne świtówki. Niezależnie jednak od tych indywidualnych celów warto jest zauważyć, że jesteśmy bytami społecznymi. Zawsze na jachcie znajdą się osoby, dla których pływanie ma sens, o ile jest działaniem zespołowym. Nawet samotnik pragnie czuć się członkiem zespołu, choć czyni to z oddali, w milczeniu obserwując działania przyjaciół. To też udział w grupie. Czy zależy więc nam na tym, by uczestnicy naszych rejsów czuli się ze sobą dobrze, by chcieli dalej pływać ze sobą, by mogli czuć się wspaniałą grupą przyjaciół?

Pojawiają się też tutaj dwie refleksje niezależne. Jedna to towarzyska. Chcemy, żeby uczestniczy naszych rejsów świetnie się bawili. Aby zachwalali grono wspaniałych ludzi, jakich spotkali na morzu. Aby taki był koniec, warto pamiętać o początku. A początkiem tego właśnie końca jest proces wzajemnego poznawania się.

Druga to refleksja związana z bezpieczeństwem. Czasem bywa trudno. Dobrze jest, gdy mamy wspaniały zespół ludzi, na których można zawsze liczyć. Zespół, w którym ludzie pomagają sobie nawzajem. Być może będą musieli zaryzykować swoje życie, by pomóc drugiemu. Jest to zdecydowanie bardziej oczywiste wobec osób, które uważamy za przyjaciół. I znów okazuje się, że pierwszym etapem drogi do przyjaźni jest poznawanie się.

Wniosek praktyczny, jaki mi się nasuwa z tych obserwacji, jest jednoznaczny. Zawsze więc poświęcam trochę czasu, by ułatwić załodze wzajemne poznanie się.




TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620