Jacht spokojnie zawinął do mariny w Poreču. Choć była to już druga połowa września, to aura przypominała raczej środek lata, ani jednej chmury na niebie i co gorsze dla żeglarzy, ani jednego podmuchu wiatru. O tyle nie martwiło to prowadzącego rejs Artura, że był to ostatni dzień żeglugi.
Teraz pozostawało oddać jacht i zastanowić się co dalej. – Proponuję – powiedział Piotr – byśmy jeszcze parę dni zostali na Istrii. Mam znajomych w niewielkiej wiosce w pobliżu Limskiego Fiordu, będziemy tam mogli zamieszkać. O tej porze, w pobliżu Motovun odbywa się festiwal trufli, możemy tam się wybrać i sami trufli poszukać. Propozycję przyjęto z entuzjazmem, tym bardziej, że dodana przez Piotra informacja o cenach tych grzybów, uruchomiła wyobraźnię towarzystwa. Zaczęto snuć wizje bogactwa, a przynajmniej zwrotu kosztów czarteru. Widoki interioru istarskiego zachwycały praktycznie wszystkich, zwłaszcza Motovun, stare miasteczko rozłożone na szczycie charakterystycznego dla Istrii wzniesienia.
Dotarli do niego krętą wąską drogą, która wiła się wokół góry coraz wyżek i wyżej, by zakończyć się parkingiem tuż przy murach miasta. Spędzili tu trochę czasu, ale myśl o truflach pognała ich do leżącej w pobliżu Livady – wioski będącej centrum truflowego zagłębia. Tu obejrzeli atrapę największej białej trufli, którą znaleziono w tej okolicy i którą wpisano do Księgi rekordów Guinnessa. Ceny jakie zobaczyli w sklepiku sprzedającym tutejsze leśne skarby ponownie uruchomiły myśli o czekającym ich bogactwie. Ruszyli na poszukiwania. Wędrowali po lasach, po drodze napotykając co jakiś czas tubylców, którym towarzyszyły psy. Ten widok uprzytomnił im, że przecież trufle rosną pod ziemią, trzeba je wywąchać, a do poszukiwania służą albo świnie, które trufle uwielbiają, albo psy, posiadające świetny węch. Ja mam świetny węch – wykrzyknął Maciek – Będę wąchał pod drzewami! Już miał zamiar stanąć na czworakach, gdy zaprotestowała Weronika – Nie wygłupiaj się, najwyraźniej nie mamy szans na trufle, wracamy do domu. Jednak nie wrócili z pustymi rękami, bowiem idąc przez las do samochodu znaleźli sporo kurek, żółtych grzybów, które również tu rosły. Dzięki temu mogli przygotować sobie pyszne rizotto z tymiż kurkami.
Rizotto z kurkami
Cebulę szklimy na głębokiej patelni z grubym dnem na rozgrzanej oliwie, dodajemy oczyszczone grzyby, niezbyt drobno pokrojone, przesmażamy doprawiając solą i świeżo zmielonym białym pieprzem. Gdy cebula i grzyby lekko się zrumienią wsypujemy ryż – powinien być to ryż arborio lub inny nadający się na rizotto. Chwilę jeszcze całość podsmażamy, po czym zalewamy białym wytrawnym winem. Gdy odparuje, dolewamy po trochu bulion – może być warzywny lub drobiowy. Całość dusimy na niewielkim ogniu, co jakiś czas uzupełniając płyn. Gdy ryż jest już miękki, ale jednak nie rozgotowany, dodajemy odrobinę masła, przykrywamy patelnię pokrywką i zdejmujemy z ognia. Chwilę czekamy i po paru minutach podajemy.