Ciszę przy stole zakłócał jedynie stukot kulki, wprawionej w ruch sprawnymi palcami krupiera. Tomek z natężeniem śledził jej bieg, przez chwilę miał nadzieję, że wpadnie do przegródki z numerem, który obstawił, jednak ona przeskoczyła dalej, ba, ominęła także wybrany kolor.
Z rozpaczą spoglądał jak krupierskie grabki zabierały sztony. Kierowany złudną nadzieją grzebał w kieszeni, ale tam oprócz kilku euro nic nie było. Nie zaplątał się ani jeden papierek. Cóż było robić, wstał od stołu i opuścił Casino. Jeszcze jedna próba - odnalazł bankomat, włożył kartę. Komunikat był okrutny – brak środków na koncie!
- Zdaje się, że przepuściłem całą jachtową kasę – pomyślał. Kilka godzin wcześniej, po zacumowaniu w niewielkim porcie, zostawił swój jacht i wybrał się do Monaco prowadzony przemożną siłą. Oczami wyobraźni widział jak w Casino rozbija bank, już widział stosy sztonów zgromadzonych tuż przed nim, które zamienią się w walizkę banknotów. Rzeczywistość była jednak okrutna i bezwzględna. Jeśli stawiał na czerwone, wypadały czarne, gdy obstawiał 18, to oczywiście kulka ruletki wpadała złośliwie w dołek o numerze 17. Wszelkie kombinacje były chybione, pieniędzy ubywało.
Teraz Tomek stał przed słynnym na cały świat kasynem i zastanawiał się po pierwsze jak wróci na jacht, który cumował w porcie oddalonym o kilkanaście kilometrów, po drugie jak przeżyć bez grosza przy duszy. Z pewną pomocą przyszła mu dyrekcja kasyna, dostarczyła limuzynę, która nieszczęsnego hazardzistę odwiozła do miejsca, w którym pozostawił jacht. Tomek przeszedł po trapie na pokład, z bakisty wyciągnął ostatnią butelkę wina. Tylko dzięki temu trunkowi mógł uspokoić skołatane myśli na tyle, aby przespać noc. Rankiem zwlókł się z koi. Głowa ciężka, a przez nią przepływała myśl, stare porzekadło, które nagle mu się przypomniało:
- Karty, czy ruletka, jeden pies. Trzeba pomyśleć o czymś do jedzenia, od wczorajszego południa nic oprócz wina nie miałem w ustach – zerknął do spiżarni, a tam jedynie samotna jak palec napoczęta paczka ryżu. Powlókł się do rybackiego portu. Jego zgarbiona sylwetka, smutek malujący się na twarzy budził litość, nic w tym dziwnego, że gdy tak przechodził między stoiskami, na których piętrzyły się świeżo złowione ryby, muszle wszelkiego rodzaju, skampi i homary, ktoś zlitował się nad nim i obdarował go kilkunastoma krewetkami. Gdy wracał na jacht, zebrał trochę ziółek, które dziko rosły - a to skubnął garstkę oregano, tu zerwał gałązkę rozmarynu, gdzie indziej parę listków bazylii. W ten sposób zgromadził wszystkie składniki, które wchodzą w zestaw o nazwie „zioła prowansalskie”. To wystarczyło, by przygotować sobie smaczny obiad. Potrawę nazwał „Prowansalskie krewetki z ryżem”.
- Boże! Może i jestem bezmyślnym hazardzistą, ale przynajmniej umiem gotować – pomyślał nabierając kolejną porcję wonnego ryżu z krewetkami.
Prowansalskie krewetki z ryżem Krewetki obieramy z pancerzy i ogławiamy, zioła prowansalskie mieszamy z odrobiną oliwy i tą marynatą pokrywamy krewetki. Ryż gotujemy na sypko. Zamarynowane krewetki smażymy krótko na patelni grillowej, gdy z jednej strony się zaczerwienią i trochę zrumienią, odwracamy. To obsmażanie nie powinno trwać zbyt długo, wystarczą trzy - cztery minuty. Na ryżu układamy krewetki. Podajemy z białym wytrawnym winem – jeśli mamy. |