Minął już ponad miesiąc od dnia, kiedy Rosja napadła na Ukrainę. Przez cały ten czas Ukraińcy dzielnie się bronią, Rosjanie uparcie prowadzą swoją zbrodniczą „operację specjalną”, a marynarze, którzy mieli pecha utknąć w ukraińskich portach – czekają na poprawę swego losu. Trzeba bowiem przyznać, że ich sytuacja jest mocno skomplikowana, a w obliczu wyczerpania zapasów może okazać się jeszcze gorsza.
Skala problemu
Według informacji Lloyd's List Intelligence od 24 lutego, czyli od dnia napaści Rosji na Ukrainę, 347 jednostek pływających nie zmieniło swojego położenia. Większość z nich to statki ukraińskie lub rosyjskie, jednak 128 pływa pod banderami innych państw. Co przez cały ten czas dzieje się z ich załogami?
Prawdopodobnie chciałyby wrócić do domu, co jednak jest na razie niemożliwe. Od początku wojny ewakuowano kilkuset marynarzy, jednak wielu innych nadal pozostaje na uwięzionych jednostkach. Jak donoszą Międzynarodowa Izba Żeglugi i Międzynarodowa Federacja Pracowników Transportu, jest to około 1000 marynarzy pochodzących z 20 różnych krajów.
Tysiąc osób? A może więcej?
Analitycy Lloyd's List Intelligence twierdzą jednak, że powyższe liczby mogą być niedoszacowane i że w rzeczywistości sytuacja może dotyczyć jeszcze większej grupy marynarzy. To zresztą zgadzałoby się z komunikatami Urzędu Morskiego Panamy, który twierdzi, że w związku z wojną w różnych portach utknęło około 300 jednostek pływających pod panamską banderą.
W warunkach działań wojennych i sytuacji stałego zagrożenia ze strony Rosjan nie sposób dokładnie ocenić, na ilu statkach pozostają załogi, ani jaka jest ich prawdziwa liczebność. Pewne jest jedno – zapasy pożywienia na uwięzionych statkach są już na wyczerpaniu.
Pułapka bez wyjścia
Wody Morza Czarnego i Morza Azowskiego są w całości kontrolowane przez rosyjską flotę, która uniemożliwia cywilnym jednostkom opuszczenie regionu. Ukraina od chwili, kiedy została zaatakowana, zawiesiła działalność handlową w swoich portach. Statki tkwią więc w sytuacji całkowitego pata i pozostają w strefie działań wojennych. Na dodatek pojawiają się kolejne doniesienia o zaminowaniu wód. Zdaniem tureckich ekspertów do spraw bezpieczeństwa, w Morzu Czarnym może obecnie pływać około 420 sztuk min. W podobnym tonie wypowiadają się specjaliści z DHM (Morskiej Dyrekcji Hydrograficznej Rumunii).
W regionie dochodzi też do różnych niebezpiecznych incydentów, począwszy od ostrzeliwania bezbronnych jednostek przez rosyjską flotę, aż po „tajemnicze zniknięcie” pięciu statków handlowych, które jeszcze do niedawna stały w porcie w Berdiańsku nad Morzem Azowskim. Jak powiedział Ołeksandr Satruch, szef władz obwodu zaporoskiego, wszystkie te „zagubione” jednostki przewoziły zboże, więc prawdopodobnie zostały przejęte przez Rosjan.
Jak rozwiązać ten problem?
Najprościej byłoby zakończyć „specjalną operację”, zdjąć mundury i przeprosić świat, a w szczególności Ukraińców. Zakładamy jednak, że Rosjanie nie biorą pod uwagę takiej opcji, a przynajmniej jeszcze nie teraz.
Przedstawiciele branży żeglugowej apelują do Rosji, by ta umożliwiła obcokrajowcom bezpieczne opuszczenie regionu. Rosjanie ignorują jednak te prośby, traktując marynarzy tak samo, jak ukraińską ludność cywilną – czyli jako potencjalnych zakładników. W tym momencie nie ma więc mowy o utworzeniu dla nich korytarza ewakuacji. Międzynarodowa Organizacja Morska (IMO) może co najwyżej ponawiać prośby. A czas płynie.
Tagi: Ukraina, Rosja, wojna, marynarze, IMO, blokada, Morze Czarne