Wpuszczeni w kanał czyli holenderski raj cz. I

czwartek, 26 października 2017
Monika Frenkiel

Holandia kojarzy nam się z tulipanami, serem, wiatrakami, ewentualnie pewną roślinką, której używanie w Polsce jest nielegalne. Wodniakom Holandia kojarzy się też z potęgą morską. Jeśli jednak lepiej czujecie się na śródlądziu, to ten kraj jest czymś w rodzaju raju. Piękne krajobrazy, wszędzie miejsca do cumowania, za darmo lub za grosze, gęsta sieć kanałów i rzek, sporo mostów i śluz, żeby się nie nudzić oraz niesamowita życzliwość i kultura mieszkańców.

Logistyka i planowanie

Nasza wyprawa to pięciodniowy rejs barką Clipper udostępnioną przez Le Boat. Barka jest 4-6 osobowa, zapraszam więc na wycieczkę przyjaciół z Holandii. Podchodzą do sprawy z sumiennością właściwą temu narodowi – przyjeżdżają do bazy LeBoat w Vinkeveen tydzień wcześniej, żeby porozmawiać z pracownikami i obejrzeć okolicę. Jest to o tyle ważne, że ekipa Le Boat uprzedza nas, że 16 października, kiedy to zaczynamy nasz rejs, kończy się sezon, w związku z czym na stałe zamyka się część mostów a inne otwierane są w ograniczonym zakresie lub po wcześniejszym umówieniu. Moi przyjaciele więc, zaopatrzeni w mapy oraz dokładne informacje z bazy o warunkach pływania, planują trasę – z Vinkeveen do Weesp i Muiden, gdzie chcemy obejrzeć piękny zamek, potem kierunek Amsterdam i pływanie po Amsterdamie (śluz i mostów w okolicach Amsterdamu nie obowiązują sezonowe ograniczenia), stamtąd przez Zaandam do słynnej atrakcji turystycznej, czyli Zaanse Schans, grupy pięknych, zabytkowych wiatraków stojących nad brzegami kanału. Trasa wodna jest zróżnicowana – od małych, wąskich kanałów przez wiejskie okolice po potężne kanały transportowe, coś w rodzaju wodnych autostrad. Z oficjalnych marin planujemy dwie – w Amsterdamie i w drodze powrotnej, w Nigtevecht.

Mostki, śluzy, postoje na herbatkę

Na pokład ładuje nas się piątka. Clipper ma cztery bardzo wygodne miejsca w dwóch kabinach i teoretycznie dwa w mesie, jednak nijak nie możemy znaleźć tej części, dzięki której można tam zrobić dwuosobowe łóżko, więc Anne śpi na wąskiej kanapie. Poza tym wszystko jest bardziej niż cacy – toalety sprawne, kuchnia elegancka i obficie wyposażona, sporo miejsca w kajutach do układania rzeczy, rozmaite szafy, szafki i schowki. Dostajemy krótką instrukcję, jak obsługiwać tutejsze instalacje oraz ściągę i dwójka mechaników zabiera nas na jezioro, przy którym jest baza na krótką jazdę próbną.

Nie wiem, czy kurs jest równie krótki przy każdym kliencie ale z naszego doświadczenia wynika, że osoby, które nigdy w życiu nie miały do czynienia z jednostką pływającą, mogą jej tak szybko nie opanować. I prawo jazdy bynajmniej nie pomaga – Christian, który zawsze służy nam jako kierowca, z prowadzeniem barki ma największe problemy i ostatecznie decyduje się być tylko pasażerem. I nawigatorem – to do niego należy sprawdzanie na mapach gdzie mamy i możemy płynąć. Zadanie odpowiedzialne, bowiem na mapach zapisane są precyzyjne informacje dotyczące np. wysokości mostów, przez które przyjdzie nam przepływać. Pierwszy z nich czeka nas już przy wyjściu z jeziora na kanał – wysokość 2,80, gdzie nasza łódka ma 2,75. Jednak Holandia to nie Polska, gdzie mapa jedno, oznakowania na moście drugie a rzeczywistość trzecie. Tu słowo pisane ma moc i jak piszą, że mamy luz, to mamy luz. Zresztą przy tym ruchu, jaki tutaj panuje i setkach jednostek, jakie tędy pływają, nie można sobie pozwolić na brak precyzji. Bardzo mi się to podoba.

O 16-tej pokonujemy most i zaraz za nim śluzę, na otwarcie której umówiliśmy się wcześniej (to wspomniany koniec sezonu), płacimy za to 7 euro i Holandia stoi przed nami otworem. Dosyć szeroki kanał, biegnący momentami obok autostrady (na której, ku naszej radości, jest korek). Pierwsze wiatraki, obrośnięta roślinami łódź, z której dobywa się charakterystyczny zapaszek, krowy, owce...sielanka. Coraz bardziej wiejskie okolice ze ślicznymi domeczkami. Niesamowita ilość domów na wodzie, część wygląda na stare, część jest nowoczesna, przy niektórych rzeźby (np. urocze dwa hipopotamy w wodzie), przy wszystkich mniejsze lub większe łodzie, łódki, pontony, żaglówki… Staramy się mijać te nadwodne wioski powoli, żeby nie huśtać za bardzo barkami mieszkalnymi.

Jeśli tylko gdzieś w ogródkach, pomostach lub tarasach są ludzie, machają do nas życzliwie. Ta życzliwość i uprzejmość będzie nam towarzyszyć przez cały rejs. Pogoda przepiękna, nietypowa jak na jesień w Holandii. Słońce, 25 stopni, płyniemy w koszulkach z krótkim rękawkiem. Po ponad dwóch godzinach sielanki, przy zachodzącym słońcu postanawiamy zacumować. Miejsc do cumowania tutaj jest pełno, znakomicie oznakowanych. Nie tylko przy brzegu – mnie osobiście zachwycają te na środku kanałów, z drewnianymi słupami wbitymi w dno.

Idealne, jeśli nie musicie schodzić na brzeg a chcecie zatrzymać się na noc lub choćby na herbatkę. Bo herbatki podczas tego rejsu pijemy dużo. W przeciwieństwie do alkoholu. Niekoniecznie dlatego, że ostrzegają nas, że kapitan alkoholu pić nie może i tutejsza policja wodna mocno to sprawdza. Ot, dlatego, że Holendrzy pić nie muszą, żeby miło spędzać czas. Ja też nie.

Przy takim właśnie punkcie, na środku kanału zatrzymujemy się na noc i obserwujemy gwiazdy, przepływające kaczki i inne ptactwo, którego tutaj jest zatrzęsienie.

 

Od chodaka po zamek

Ranek Christian i Indigo postanawiają przywitać kąpielą w kanale, nie przejmując się stanem czystości wody ani temperaturą. Po niespiesznym śniadanku udajemy się w kierunku Muiden, częściowo kanałem, częściowo rzeką Vecht. Dziś bardzo chce prowadzić Anne, dla której ten drugi dzień jest jednocześnie ostatnim dniem wycieczki. Okolice ponownie zielone i spokojne, tylko ciut zimniej, dlatego postanawiamy sobie zrobić postój na ciepłe napoje w Weesp – tym bardziej, że tutejszy most otwiera się o określonej godzinie, a jesteśmy za wcześnie.

Miejsce do dokowania w samym centrum, tylko tam, gdzie możemy się zmieścić akurat zajęte. Widząc nasze próby właściciel żaglówki macha nam ręką, żebyśmy poczekali, wskakuje na łódź i odpływa. Postój za free, od razu darmowe wi-fi, co uszczęśliwia Indigo. Rozgrzewamy się w knajpce parę metrów dalej i ruszamy pod most, w którym już czeka pan mostowy. Pan ma właściwie do obsługi trzy mostki, jeden za drugim, przemieszcza się pomiędzy nimi na rowerze a opłatę w szaleńczej wysokości 3 euro pobiera na środkowym w sposób, który doprowadza nas do łez rozczulenia. Mianowicie na wędce spuszcza nam na pokład drewniany chodak, do którego mamy włożyć monety :-) Robimy zdjęcie całej operacji, pan z uśmiechem pozuje i wypuszcza nas z tego miłego miasta.

Okolica dalej wiejska, im bliżej Muiden i bardziej otwartej morskiej przestrzeni, tym więcej łodzi żaglowych, niektórych naprawdę stylowych. W Muiden rezygnujemy ze zwiedzania zamku Muiderslot, ale chcemy zrobić sobie przerwę, szukamy więc miejsca w sporej marinie. Pobieżne oględziny pokazują, że wolne jest tylko to przed budynkiem miejscowego klubu żeglarskiego, zarezerwowane dla VIPów.

Holendrzy mówią, żeby tu stawać, zapytamy, poprosimy, że my tylko na chwilę. Po raz kolejny okazuje się, że to działa. Ariadne pierwsza wyskakuje na brzeg, znajduje bardzo eleganckiego ciecia z klubu i pyta o pozwolenie. Oczywiście, nie ma sprawy, to co prawda dla gości, ale nikogo się nie spodziewamy, parkujcie spokojnie.  Wszystko z uśmiechem, pomocą i sympatyczną pogawędką kto my, skąd, dokąd i życzeniami miłego dnia. Jestem oszołomiona.

Strzelamy sobie selfiaka na tle zamku, wypijamy herbatkę, zerkamy w kierunku coraz bliższego morza i…wracamy na kanał. Przed nami Amsterdam i prawdziwe wyzwanie w postaci Rijnkanaal, potężnej drogi wodnej pełnej wielkich, towarowych jednostek. Po kanale trzeba płynąć szybko i być czujnym, ponieważ gigantyczne transportowce robią naprawdę solidne fale. Kiedy rozmawiam potem przez telefon z kolegą z Polski, on się śmieje, że na kanałach przecież nie ma fal. Nie ma? To popływaj sobie tutaj, cwaniaku…

Rijnkanaal jest szeroki, obsadzony drzewami, ale ze względu na ruch trzeba płynąć uważnie, trzymając się blisko brzegu, bo pływające giganty mijają nas co i rusz. Poczucie bezpieczeństwa jednak budzi we mnie budowa brzegów, charakterystyczna zresztą dla całej Holandii – wzmacniana drewnem, nie betonem. Tu nigdzie nie ma betonowych kei, nabrzeży czy wejść do portów – a nawet jeżeli zbudowane są z betonu, to solidnie obłożone zadbanym i konserwowanym drewnem.

Wpływamy w coraz bardziej nowoczesne okolice, fabryki, tereny przemysłowe, wysokie mosty. Mniej łodzi na brzegach. Wreszcie, przy którymś kolejnym moście widzimy tabliczkę oznajmiającą, że oto oficjalnie wpłynęliśmy do Amsterdamu.

Tagi: Holandia, kanał, barka, rejs
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620