Muszę się przyznać, iż niechętnie piszę o książkach źle. Wynika to z podstawowego i przykrego faktu, że w dzisiejszych czasach większość, nawet ta aspirująca do tytułu inteligenta, nie czyta tekstu dłuższego niż dwie, w najlepszym razie trzy strony.
Kłaniają się tu tak zwane prawa Lema: „Nikt nic nie czyta, jeśli czyta, to i tak nic nie rozumie, jeśli czyta i rozumie, to natychmiast zapomina.”
Ba! Nikt nie czuje się zmieszany, zażenowany faktem, że kilka stron zadrukowanego papieru to dla niego Himalaje nie do przebycia. Tuman nawet tym się chwali – już przez dwa lata nie miałem książki w ręku – powie taki bez wstydu. Kto lub co pada w tym terrorze indolentów (matołów) ofiarą? Oczywiście książki!
Zawsze staję po stronie ofiary, nawet wtedy gdy nie jest powabna, a nawet budzi moją niechęć, czy też politowanie. Dlatego też złego słowa nie powiem na temat omawianego tytułu. Przyznam się jedynie, że dotrwałem do 199 strony. Na więcej nie miałem siły. Jednak to być może tylko moje odczucie i mój problem, bowiem jak stoi w notce na ostatniej stronie okładki, ta książka zainspirowała twórców filmu „Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach”. No cóż, różne są drogi inspiracji! Jednak jeśli sięgnie po nią człowiek, który za swą chlubę uważał do tej pory fakt, że książek nie czyta, to w takim razie – czapki z głów!
Tim Powers „Na nieznanych wodach”
Wydawnictwo Literackie 2011
stron: 502
cena: 38 zł