Tradycyjnie osobą, która stawała na czele buntu, był pierwszy oficer. Niekiedy skutkowało to odkryciem jakiejś fajnej wyspy (Pitcairn na przykład), ale znacznie częściej kończyło się tragicznie dla wszystkich zainteresowanych, z pierwszym włącznie.
Dziś świat poszedł nieco do przodu, czasy się zmieniły i na czele buntu stają... nasze własne dzieci. Jak sobie z tym poradzić? Załóżmy, że przeciąganie pod kilem uznamy za mało humanitarne, a wydziedziczać latorośli (jeszcze) nie chcemy. Co zatem począć z młodym buntownikiem? Kiedy odpuścić, a kiedy być Strasznie Złym Rodzicem i upierać się przy zasadach?
Wiek dzieciaka
W rejsach często uczestniczą już niemowlęta. Jakkolwiek byśmy się na to zapatrywali (opinie są podzielone i zwykle punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, zwłaszcza na brzegu), wczesne rozpoczęcie przygody z żeglowaniem pomaga od początku wprowadzić pewne zasady. Później, rosnący maluch już się im nie dziwi, nie dyskutuje i uznaje je za „oczywistą oczywistość”.
Zwykle jednak, zanim zdecydujemy się zabrać naszych milusińskich na rejs, zdążą oni przeżyć kilka lat na lądzie i nauczyć się magicznej mocy słówka „nie”, a także opanować tajniki manipulacji dorosłymi, zwłaszcza w kwestii szukania sobie adwokatów. W takim przypadku, opanowanie małego załoganta może być już nieco trudniejsze, co nie znaczy, że będzie niemożliwe.
Żelazne zasady dla dzieciaków
Zachowanie członków załogi w trakcie rejsu najlepiej jest omówić jeszcze na lądzie - szczytem nieodpowiedzialności jest zakładanie, że wszystko w cudowny sposób ułoży się samo, kiedy tylko poczujemy pokład pod stopami.
Pamiętajmy przy tym, by nie przynudzać, nie prawić kazań, a już szczególnie nie opowiadać mrożących krew w żyłach historii, jak to ktoś wypadł za burtę i zjadły go śledzie – chyba, że naprawdę zależy nam na tym, by dzieci zniechęciły się do pływania. Najlepiej jest gruntownie przemyśleć sprawę przed taką Poważną Rozmową, ustalić kilka (nie więcej, niż 5) zasad i, o ile to możliwe, wytłumaczyć dzieciom z czego one wynikają (o tłumaczeniach będzie za chwilę).
Dobrym sposobem jest spisanie zasad na kartce, którą jeszcze przed rejsem wieszamy na lodówce lub w innym widocznym miejscu, żeby wszystkim utrwaliła się jej treść. Oczywiście, wyjeżdżając, zabieramy ją ze sobą. Niezależnie od wieku dzieci, dobrze, by złożyły na niej swój autograf (my również). To będzie taka pierwsza poważna umowa. Nawet jeśli dzieciaki nie umieją pisać, mogą postawić przysłowiowy krzyżyk, serduszko, uśmieszek - cokolwiek, byle własną ręką. Będzie miało moc, zobaczycie.
Zasada dla zasady
Jak wytłumaczyć dzieciakom, by trzymały się umowy? Wszystko zależy od ich wieku. Jeśli mamy do czynienia z przedszkolakiem, raczej nie należy wdawać się w przepychanki słowne - tym bardziej, że możemy przegrać (wyobraźnia i ostry umysł małego dziecka potrafią zapędzić dorosłego w kozi róg). Niekiedy najlepszą metodą jest odwołanie się do jakichś odgórnych („państwowych” wręcz) ustaleń – dzieci są bardzo wrażliwe na Ważne Przepisy i starają się ich przestrzegać. Przykład zupełnie lądowy – córka naszych przyjaciół za nic w świecie nie chciała dać się przypiąć w foteliku samochodowym. Za każdym razem wsiadanie do samochodu było męką i kończyło się kłótnią, podniesionym ciśnieniem i histerycznym płaczem. Aż pewnego razu, kiedy mała wykrzyknęła „Ale tato, dlaczego trzeba zapinać pasy?!”, zrezygnowany ojciec zawołał „Bo takie są przepisy!”. Na co mała, już zupełnie spokojnie, powiedziała: „Aha” i dała się przypiąć bez dalszych ceregieli. To niewiarygodne, jak dzieci, które dopiero poznają świat, odnoszą się do odgórnych - byle nie rodzicielskich - zasad.
Jeśli zaś chodzi o starsze dzieci, to życie (oraz, niestety, często nasz własny przykład) uczy je, że przepisy przepisami, a praktyka praktyką i niekoniecznie trzeba się ich trzymać. Zresztą, to tylko ogólne wytyczne – w przeciwnym razie, czemu tatuś jedzie 80 km/h, kiedy na znaku było 40? Wtedy, dla świętego spokoju i zachowania twarzy, należy wyjaśnić młodym ludziom, z czego wynika nasza nonszalancja i dlaczego, pomimo niej, pewnych rzeczy absolutnie nie robimy. Może tatuś przekroczy prędkość, ale na pewno nie zignoruje znaku STOP - i z czegoś to wynika. Podobnie dzieciak, znając konsekwencje złamania pewnych zasad, będzie ich przestrzegał nie dla naszej przyjemności (ależ mamy świetnie wychowane dzieci!), ale dla zachowania własnego zdrowia i życia.
Żelazne zasady dla nas
W jednym z przedszkoli ogłoszono kiedyś konkurs na najczęściej powtarzane przez rodziców zdanie. „Nie wolno” zdobyło, o dziwo, drugie miejsce. Na pierwszym było: „Rób tak, jak mamusia mówi, nie tak, jak robi”. Straszne, prawda?
Oznacza to bowiem, że wymagamy od dzieciaków czegoś, co sami z różnych przyczyn olewamy. I jak młody, wyczulony na wszelki fałsz człowiek, ma nam ufać? Skoro więc wprowadzamy zasady, trzymajmy się ich sami. Jeśli na przykład upieramy się, że przy wysokiej fali wszyscy zakładamy kamizelki czy szelki, to WSZYSCY obejmuje również tatę, który ma 100 lat doświadczenia i świetnie pływa. Jeśli mówimy małemu, że nie może sam plątać się po pokładzie, to kiedy koniecznie chce wyjść, a nam bardzo się nie chce mu towarzyszyć, mamy dwa wyjścia: zabronić mu i zająć go czym innym, albo jednak ruszyć się z koi. Jeśli raz zrobimy wyjątek (bo przecież nic się nie stanie, prawda?), możemy być pewni, że wkrótce, już bez naszej wiedzy, zdarzy się kolejny raz. I kolejny, i kolejny. I będzie to wyłącznie nasza wina.
Kiedy odpuścić?
Kiedy coś naprawdę nie było winą dziecka. Albo... kiedy nie mamy pewności, że było. Brak zaufania rani małych ludzi równie mocno, jak wszelka niesprawiedliwość i powoduje, że zupełnie przestają się starać. Warto też być wyrozumiałym, jeśli jakaś sytuacja wydarzyła się po raz pierwszy lub była na tyle nietypowa, że maluch nie wiedział, co ma zrobić. Skoro nie wiedział, to nie jego wina, że zachował się głupio czy nieodpowiedzialnie. W rzeczywistości wina leży po naszej stronie, skoro do takiej sytuacji doprowadziliśmy, albo nie potrafiliśmy jej przewidzieć. Wyładowywanie frustracji na dzieciaku niczego nie zmieni, może poza tym, że młody zrazi się do nas, a co gorsza – także do żeglowania.