Do pływania barką czy houseboatem nie są potrzebne uprawnienia. Jednak warto wiedzieć więcej i zrobić choć podstawowy kurs, by bezpiecznie czuć się na wodzie.
|
W ostatnich latach przez polskie środowiska żeglarskie przetoczyła się fala dyskusji kwestionujących obowiązujący system stopni żeglarskich i motorowodnych.Krytykowano samą zasadę konieczności posiadania stopni, tłumacząc to stosunkowo małym zagrożeniem w porównaniu do ruchu drogowego i powołując się na kraje, w których do uprawiania sportów wodnych stopni nie potrzeba. Pierwszy argument jest, delikatnie mówiąc, nie do końca prawdziwy, jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę osób uprawiających sporty wodne (niewielką w porównaniu z liczbą osób uczestniczących w ruchu drogowym) i liczbę godzin spędzonych w samochodzie oraz na wodzie. Kiedyś robiłem takie porównanie i okazywało się, że wcale woda taka bezpieczna nie jest... Co więcej, prędkości na wodzie coraz większe, tłok też i ewentualne koszty napraw coraz wyższe... Również nie do końca prawdziwy jest argument o „bezpatenciu” w różnych krajach, głównie anglosaskich i skandynawskich.
Mity o stopniachOwszem, można tam żeglować bez żadnych papierów, ale... bez odpowiednich uprawnień nie poprowadzicie rejsu czarterowego, czy też nie wynajmiecie łódki klubowej albo należącej do jakiejś organizacji społecznej. I jeszcze jedna uwaga – narody morskie uczyły się żeglować rodzinnie i pokoleniowo: umiejętności ojciec przekazywał synowi, i tak dalej. W Szwecji prawie każda rodzina ma jakieś pływadło, więc uczenie następuje w sposób naturalny. W Polsce sytuacja jest diametralnie inna: masowe żeglarstwo to zjawisko obecne u nas od mniej więcej 25 lat i pewne zachowania czy postawy znikąd wziąć się nie mogły, zatem szkolenia i egzaminy na stopnie odegrały pozytywną rolę, tworząc zręby kultury żeglarskiej. Pewnym dodatkowym smaczkiem jest to, że zdobycie określonego stopnia daje pewne poczucie elitarności – bardzo dobrze, niech ten masowy ruch zachowa choć resztki uroku sportu dżentelmenów.
Duża prędkość, duża szkoda – mała prędkość, mała szkoda.
|
Wróćmy jeszcze do Anglosasów i Skandynawów: bardzo rygorystycznie przestrzegane są kwestie odpowiedniej konstrukcji i wyposażenia sportowych jednostek pływających, szczególnie wyposażenia łącznościowego i bezpieczeństwa. Równie skrupulatni są ubezpieczyciele przy wyliczaniu wysokości składki, a jeżeli – nie daj Bóg – będzie miał miejsce wypadek, i to ze skutkiem śmiertelnym, to sądy zadbają już o to, żeby dojść do prawdy i stwierdzić, czy nie miały miejsca jakieś zaniedbania. Poza tym, np. w Anglii, bardzo intensywnie propagowane jest zdobywanie stopni żeglarskich poprzez odpowiedni system szkoleń, w tym motorowodnych i bardzo liczne wydawnictwa. Zajmuje się tym RYA, czyli Royal Yachting Association.
Idea stopni żeglarskich została wzięta z żeglugi profesjonalnej i podobnie jak tam, stopień i uprawnienia zależą od wielkości, akwenu pływania, przeznaczenia i mocy maszyn jednostek, którymi ktoś taki stopień posiadający będzie dowodził. Używając kolejny raz porównania z ruchem drogowym: inne są wymagania dla motocyklisty i inne dla kierowcy TIR-a, choć obaj muszą znać podstawowe przepisy. Tu od razu uwaga: autor niniejszego artykułu, żeglujący od ponad 40 lat, nie jest zwolennikiem „bezpatencia” i co więcej uważa, że każdy wodniak, nawet taki, który prowadzi jednostkę niewymagającą uprawnień, musi znać podstawowe zasady bezpiecznego pływania. Pieszy i rowerzysta też je musi znać i tu nikt nie ma wątpliwości.
Tak na marginesie: większość osób postulujących liberalizację zdobyła swoje uprawnienia w zamierzchłych, koszmarnych czasach „starych” stopni, więc dla nich większość problemów związanych z uprawianiem żeglarstwa nie istnieje. Są już nauczeni.
Motorowodne ważniejsze od żeglarskichPozwolę sobie teraz sformułować tezę, która zapewne dla wielu osób będzie kontrowersyjna: stopnie motorowodne i właściwe szkolenie w tym zakresie jest ważniejsze od szkolenia żeglarskiego! Koledzy żeglarze zapewne obruszą się i spluną ze wstrętem, ale proszę wziąć pod uwagę następujące argumenty:
- motorówek jest coraz więcej i są coraz szybsze, więc stwarzają coraz większe zagrożenie,
- pojawiły się masowo na polskich wodach skutery – są jak motocykle – wszędzie,
- coraz więcej motorówek (jachtów motorowych) pływa po morzu,
- coraz więcej motorówek holuje różne wynalazki,
- duży jest procent pływających po alkoholu i narkotykach,
- jacht motorowy ma znacznie mniejszą „przeżywalność” i dzielność morską niż prawidłowo skonstruowana łódź żaglowa.
Można przypuszczać, że za kilka lat (jeśli już teraz tak nie jest) będzie więcej motorówek niż żaglówek – to zjawisko typowe dla szybko bogacących się społeczeństw. A zatem, jak powiedziałem, od odpowiedniego poziomu szkolenia i wychowania motorowodniaków (podkreślam to bardzo mocno) zależy bezpieczeństwo na wodzie – wszystko w rękach PZMWiNW (Polski Związek Motorowodny i Narciarstwa Wodnego). Przyjrzyjmy się teraz szkoleniu na podstawowy stopień – Sternika Motorowodnego.
Przede wszystkim bezpieczeństwoPodstawowa uwaga, która może wydać się niektórym kontrowersyjna, to kwestia rozłożenia akcentów: większy nacisk powinien być położony na kwestie szeroko rozumianego bezpieczeństwa oraz etyki i etykiety oraz ekologii. Tymczasem ta część szkolenia według zebranych przeze mnie informacji zajmuje zaledwie ok. 2 godzin i w gruncie rzeczy polega na pokazaniu, jak zakłada się pas ratunkowy, a wyjęcie człowieka z wody odbywa się przy pomocy koła wyrzuconego za burtę, co z wyjmowaniem „prawdziwego” ma niewiele albo nic wspólnego. Niektóre organizacje szkolące rozbudowują zajęcia z pierwszej pomocy, z użyciem fantomów i prawidłowo prowadzonej resuscytacji. Brak jest informacji np. na temat wyposażenia apteczki i celowości posiadania rurki do sztucznego oddychania. Kto dokonywał takiego zabiegu na prawdziwym człowieku, wie, jak bardzo jest to obrzydliwe i jak taka rurka ułatwia sytuację... Pierwszy stopień motorowodny pozwala pływać po wodach morskich w odległości 2 Mm. Jest to najbardziej niebezpieczny akwen, bo:
Oferta jachtów motorowodnych co roku rośnie. Aby kierować taką łodzią motorową trzeba mieć odpowiednie uprawnienia / zdjęcia: www.magdalena-lasocka.com
|
- bliskość brzegu,
- przybój,
- ruch statków,
- sieci,
- kąpiący się,
- pływające „drobnoustroje”.
Zatem przydałoby się trochę więcej wiedzy na temat nawigacji i np. żeglowania w trudnych warunkach. Motorówki nie lubią fali! Takie podejście, nie dziwi – kursy są bardzo krótkie, mają charakter sesji weekendowych, trudno zatem oczekiwać bardziej dogłębnego traktowania tematu. Również brakuje (moim zdaniem) wiedzy praktycznej na temat obsługi silników i podstawowych mechanizmów – a to drogie rzeczy i bywają zawodne. To kilka uwag, wynikających z praktyki i własnych obserwacji. Manewrowanie w porcie jest mniej ważne od prawidłowo założonej kamizelki ratunkowej – w pierwszym przypadku można obetrzeć burtę, a w drugim... lepiej nie mówić.
Ten artykuł, mam nadzieję, zapoczątkuje dyskusję na temat szkoleń motorowodnych, a może i żeglarskich, i zasad konstruowania programów nauczania. Uwagi krytyczne wynikają z sympatii, a nie z chęci wywracania wszystkiego do góry nogami i krytykowania działań PZMiNW. Może są firmy, które mają bardziej rozbudowany program szkoleniowy, a może Związek myśli o zmianie wymagań, może ma zalecenia od prowadzących kursy?
Zapraszamy do dyskusji.