Liny i linki to nieodłączny element życia żeglarza – a także spory koszt, bowiem liny lubią się szybko przemęczać, co pociąga za sobą przykrą konieczność zainwestowania w nowe. A przecież te poprzednie miały być niemal niezniszczalne – co zatem poszło nie tak? Na ile ich krótka żywotność to zmowa producentów (też lubimy teorie spiskowe), a na ile nasza własna zasługa?
Uderzmy się zatem w klatę i zapytajmy się szczerze, czy aby na pewno właściwie dbamy o te wszystkie sznurki od tych szmat? Zwłaszcza wtedy, gdy już ich nie potrzebujemy - czyli po sezonie? No właśnie...
Co szkodzi linom?
„Życie, panie, życie!”, jak powiedział kiedyś nieodżałowany Jan Himilsbach. Faktem jest, że środowisko, w jakim lina musi pracować, dokłada wszelkich starań, by ją możliwie szybko wykończyć. Najgorszymi wrogami naszych lin są zatem (w losowej kolejności):
promieniowanie UV;
woda (w szczególności morska);
mieszkańcy wody (w szczególności bakterie);
mieszkańcy okolic wody, czyli ptaszyska (a konkretnie - ich odchody);
piasek;
załoga. No, niestety;
a także nieodpowiednia konserwacja posezonowa, a w niektórych przypadkach – jej zupełny brak.
Rzecz jasna, lina linie nierówna – dlatego sposób pielęgnacji powinien być przede wszystkim dostosowany do materiału, z jakiego jest wykonana.
Liny z tworzyw naturalnych
Tutaj głównym winowajcą skracania żywotności liny jest wilgoć oraz generowane przez nią procesy butwienia i gnicia. O ile podczas sezonu trudno byłoby uniknąć zawilgocenia liny, o tyle podczas zimowania ta kwestia zależy już tylko od nas. Naszym priorytetem będzie zatem zachowanie liny suchej i czystej - a procedura przygotowań do zimowania powinna obejmować następujące czynności:
Solidne wypłukanie liny w czystej wodzie, najlepiej letniej (ale nie ciepłej; 30 stopni Celsjusza w zupełności wystarczy), by usunąć bądź rozpuścić sól i inne zanieczyszczenia. Jeśli lina jest naprawdę ciężko doświadczona przez los i samo płukanie nie pomaga, możemy ją wyprać w wodzie z mydłem (specjalne płatki mydlane, przeznaczone do prania, możemy nabyć w marketach. Najczęściej na stoisku z rzeczami dla... niemowląt). Pamiętajmy, by pod żadnym pozorem nie stosować agresywnych środków piorących, jak proszki czy płyny, bowiem takie postępowanie przyniesie znacznie więcej szkody, niż pożytku. Pamiętajmy też, by po praniu w wodzie z mydłem, bardzo dokładnie wypłukać linę (najlepiej kilkukrotnie).
Rozwieszamy linę i zostawiamy w spokoju do całkowitego wyschnięcia. Spróbujmy oprzeć się pokusie przyspieszania tej procedury za pomocą suszarek, wysokiej temperatury i innych wynalazków. Pewne rzeczy po prostu potrzebują czasu – i niczego więcej.
Całkowicie suchą linę zwijamy luźno, chowamy do bawełnianego lub płóciennego worka i umieszczamy w suchym oraz przewiewnym miejscu.
Liny syntetyczne
No i tu napotykamy na tak zwany zonk; teoretycznie (ale tylko teoretycznie) tworzywo, z jakiego wykonana jest taka lina, powinno być niezniszczalne. Można wysnuć stąd całkowicie logiczny (i zupełnie błędny) wniosek, jakoby takiej liny nie dało się zepsuć, więc można sobie darować dbanie o nią na zakończenie sezonu.
Niestety fakt, że tworzywo będzie się rozkładać kilkaset lat nie oznacza, że wykonana z niego lina zachowa przez ten czas swoją początkową wytrzymałość – szczególnie, jeśli jest ciągle narażona na kontakt z promieniowaniem UV, podwyższoną temperaturą oraz zakwaszoną wodą. Jak najbardziej warto zatem poświecić jej odrobinę uwagi. Procedura pielęgnacji posezonowej będzie w tym przypadku wyglądać następująco:
Udajemy się do sklepu, celem zaopatrzenia się w mydło do prania, albo - co jest lepsza opcją - w specjalne środki, przeznaczone do pielęgnacji lin. Takie preparaty przy okazji ładnie impregnują, więc mamy dwa w jednym: lina jest czysta i w dodatku zabezpieczona na kolejny sezon.
Porządnie (czyli bez litości) pierzemy linę, a następnie płuczemy w czystej wodzie, dla pewności powtarzając czynność kilka razy. Dobra wiadomość jest taka, że w przypadku lin syntetycznych procedurę prania można przeprowadzić nawet w... zwykłej pralce, pamiętając o ustawieniu niskiej temperatury (pranie ręczne, bądź tkaniny delikatne - czyli maksymalnie 30 stopni), nastawiając maksymalny czas prania, i koniecznie wybierając program BEZ WIROWANIA. Rzecz jasna, nie używamy proszku do prania, ale wspomnianego mydła lub środka do pielęgnacji lin. Dla bezpieczeństwa, podczas prania w pralce najlepiej jest potraktować linę tak, jak rajstopy (panom żeglarzom uprzejmie donosimy, iż chodzi o umieszczenie obiektu w worku, wykonanym ze specjalnej siatki, przypominającej firankę).
Czystą linę rozwieszamy i czekamy, aż wyschnie, co zapewne nastąpi szybciej, niż w przypadku lin wykonanych z tworzyw naturalnych.
Zadowoleni z siebie, zwijamy linę w elegancką, luźną buchtę i pozostawiamy w przewiewnym miejscu do następnego sezonu.
Liny ze stali nierdzewnej
W tym przypadku czeka nas kolejne rozczarowanie: otóż, liny ze stali nierdzewnej... mogą zardzewieć. Sorry. Rzecz jasna, nie korodują one tak szybko, jak np. żelazo, ale mimo to, da się je zepsuć. Prawda jest taka, że to, ile taka lina wytrzyma, zależy głównie od tego, jak porządnie pokryta jest chromem.
Ten ostatni potrafi znieść naprawdę wiele – sęk w tym, że wystarczy stosunkowo niewielkie uszkodzenie mechaniczne, by naruszyć powłokę i otworzyć przed korozją zupełnie nowe możliwości. W przypadku lin stalowych procedura przygotowania do zimy wygląda zatem tak:
Uzbrajamy się w porządną gąbkę oraz wiaderko czystej, letniej wody.
Z pomocą jednego i drugiego, dokładnie oczyszczamy liny z soli i innych zanieczyszczeń.
Maszerujemy do sklepu żeglarskiego i zaopatrujemy się w środek do pielęgnacji lin stalowych: spray, pastę woskową, albo inny wynalazek. Generalnie, chodzi o to, by wyczyszczoną już linę właściwie zabezpieczyć i natłuścić.
Stosujemy wspomniany środek zgodnie z instrukcją producenta, po czym chwytamy za szmatkę, ewentualnie stary ręcznik, i usuwamy nadmiar preparatu.
Jak tego nie s... partaczyć?
Skoro już poświęcamy pewną ilość czasu i uwagi (oraz pieniędzy, niestety) na posezonową konserwację naszych lin, byłoby pięknie nie zmarnować całego wysiłku również podczas sezonu. Tymczasem praktyka pokazuje, że wielu z nas traktuje liny bardzo po macoszemu, generując tym samym zupełnie zbędne koszty. Co zatem powinniśmy robić – albo czego unikać, by nasze liny służyły nam długo i szczęśliwie?
Unikajmy zbędnej ekspozycji lin na światło słoneczne. Liny, które nie są nam potrzebne przez cały czas, powinny mieszkać w bakistach. Zasadniczo, im krócej będą narażone na promieniowanie UV, tym dłużej nam posłużą.
Używajmy większych bloczków, niż nam się wydaje, że powinniśmy. Wielu żeglarzy ma tendencję do stosowania niewielkich, zgrabnych bloczków, które prezentują się ładnie i w dodatku kosztują trochę mniej. Poza wrażeniami estetycznymi, takie postępowanie nie jest jednak szczególnie rozsądne, a już z pewnością nie służy linom, które muszą wówczas pracować w mocnym „zgięciu”, co znacznie skraca ich żywotność. Według znawców tematu, średnica bloczka powinna stanowić przynajmniej sześciokrotność (a niektórzy mówią wręcz o dziesięciokrotności) średnicy liny.
Skoro o bloczkach mowa – pamiętajmy, że fragment pracujący w bloczku (nawet odpowiednio dużym) jest narażony na zużycie znacznie bardziej, niż reszta liny. Podobnie rzecz wygląda w przypadku wszystkich innych stałych elementów, jak np. knagi, oczka, itp. A przecież lina jest tak trwała, jak jej najsłabszy punkt – postarajmy się zatem, by ów punkt się zmieniał – czyli, od czasu do czasu odwracajmy linę, by inny jej fragment podlegał intensywnemu zużyciu.
Uczciwie i na bieżąco klarujmy liny. Nie chodzi tu, rzecz jasna, o wykonywanie skomplikowanych i fantazyjnych bucht, ale o uniknięcie sytuacji, gdy lina plącze się po pokładzie, a załoga beztrosko po niej chodzi. Pomijając już kwestię bezpieczeństwa, warto mieć na uwadze, że do podeszew naszych butów (nawet tych bardzo miękkich) zawsze przyczepione są jakieś twarde elementy, np. drobne kamyczki lub piasek. A starcia z nimi lina może już nie wytrzymać. Myślicie może, że to przesada? Otóż niekoniecznie: najzwyklejszy piasek kwarcowy ma przecież twardość 7 w dziesięciostopniowej skali Mohsa - czyli większą, niż stal narzędziowa. Na dłuższą metę jest on więc zabójczy nawet dla – teoretycznie - niezniszczalnej liny.