Okres od jesieni do wiosny raczej nie rozpieszcza naszej skóry – a jeśli w dodatku wpadniemy na błyskotliwy pomysł, że przecież sezon jeszcze trwa i można by pożeglować, robi się prawdziwy hardcore. Jak zatem powinniśmy chronić swoją skórę, żeby po takiej eskapadzie nie straszyć przemrożoną paszczą niewinnych przechodniów?
„100% skóra naturalna”
Żeglarze, w odróżnieniu od zwykłych śmiertelników, lubią gdy coś się dzieje; nie straszne im ani niewygody, ani brak snu, ani nawet humory bosmana. Niestety, skóra żeglarza zrobiona jest z takiej samej materii, jak u każdego innego przedstawiciela gatunku homo sapiens.
Oznacza to między innymi, że posiada ona pewną skończoną wytrzymałość na warunki pogodowe - a te przedstawiają się niewesoło: deszcz, wiatr, mróz, deszcz, a potem jeszcze trochę wiatru. I owszem, wysoki kołnierz sztormiaka trochę pomaga – ale nie do końca. Należy zatem nałożyć na twarz solidną warstwę ochronną. Czyli krem. Pozostaje jednak pytanie: jaki - bo naprawdę, nie jest to wszystko jedno.
Krem, czyli co?
Być może dla stałych bywalczyń portali o wizażu i kosmetyce będzie to czysty truizm (tak, takie panie też żeglują – i świetne sobie radzą; dopóki nie złamią paznokcia ;)), ale reszcie ludzkości warto przybliżyć temat w sposób łopatologiczny.
Generalnie, wyróżniamy dwa podstawowe rodzaje kremów, a mianowicie:
-woda w oleju
-oraz olej w wodzie.
Myślicie może, że to wychodzi na jedno? Otóż, wcale nie. W pierwszej opcji wody jest znacznie mniej, a jej cząsteczki są sprytnie „uwięzione” w oleju. W drugim przypadku jest odwrotnie.
Jak się zapewne domyślacie, skóra narażona na wiatr i mróz poczuje się znacznie lepiej, gdy zaaplikujemy na nią wersję pierwszą. Rzecz jasna, aby połączyć olej z wodą, potrzebny jest jeszcze trzeci składnik (emulgator), ale akurat on nie ma wielkiego znaczenia w kontekście zimy.
„Żywią y bronią”, czyli dobre składniki kremów
Krem typu woda w oleju pozostawia na skórze miłą warstwę ochronną, dzięki czemu może ona znieść nieco więcej, niż zwykle – i nadal nie odpaść. Z pewnością na zimowym rejsie warto więc postawić na taki właśnie typ kosmetyku – natomiast jego marka i cena to kwestie drugo-, a nawet trzeciorzędne.
Dobry krem to również taki, który nie tylko chroni skórę, ale też w miarę możliwości daje jej coś od siebie: łagodzi podrażnienia, odżywia i ogólnie poprawia jej stan. Nie oczekujemy, że się na tym znacie (chociaż, kto wie?), dlatego przygotowaliśmy małą ściągę, co taki krem mógłby zawierać (ale jeśli nie zawiera, nie ma tragedii).
Generalnie, warto zainwestować w kosmetyki, które mają w składzie takie składniki, jak:
naturalne olejki (szczególnie olej arganowy, z jojoby, sojowy, słonecznikowy), a nawet... masła (np. masło shea). Obie opcje dobrze natłuszczają skórę, dzięki czemu równie dobrze chronią ją przed zimnem, wodą i wiatrem;
pantenol i alantoina; obie substancje mają działanie regenerujące i łagodzące – i obie znajdziemy w większości preparatów dla bobasów. Czyli muszą być zdrowe ;)
witaminy A i E (te od młodości i ładnego kolorytu) oraz witamina C (ta od naczyń krwionośnych, żeby się zanadto nie czerwienić)
filtr przeciwsłoneczny; jeżeli macie w zasięgu jakiegoś okularnika wyposażonego w fotochromy, możecie być mocno zdziwieni, w jak pochmurne dni te szkła ciemnieją; czyli słonko niemal zawsze działa – a odbite od wody, działa podwójnie).
Składniki dyskusyjne
Najprostszą (chociaż niekoniecznie najlepszą) metodą ochrony skóry przed wredną pogodą jest posmarowanie jej wazeliną, która obok parafiny, stanowi częsty składnik rozmaitych kremów „na zimę”.
W sytuacji ekstremalnej możemy zatem ulec pokusie zastosowania takiego właśnie „kremu” - i na bardzo krótką metę ma to sens.
Jeśli jednak chcemy stosować taki kosmetyk przez dłuższy czas, warto wiedzieć, że wazelina i parafina posądzane są (chociaż twardych dowodów przeciw nim nie ma) o zaburzanie wymiany metabolicznej i gazowej skóry, co może prowadzić do przedwczesnego starzenia. A przecież zupełnie nie taki był plan, prawda?
Składniki bardzo złe
Istnieje też kilka takich elementów, które zupełnie nie są nam potrzebne do szczęścia – i w miarę możliwości należy ich unikać. Nie to, żeby taki krem nas zabił – ale zaszkodzić nam może, szczególnie w przypadkach, gdy natura obdarzyła nas skórą skłonną od podrażnień. Wybierając krem, powinniśmy unikać przede wszystkim dwóch rzeczy:
parabenów; co prawda, dyskusja na temat ich szkodliwości wciąż trwa, ale dopóki mądrzy ludzie nie dojdą do jednoznacznych wniosków (a nic nie wskazuje, żeby miało się to stać w najbliższym czasie), lepiej parabenów unikać. Jeśli już krem musi je zawierać (bo niektóre muszą – w przeciwnym razie musiałyby mieć albo bardzo krótki termin ważności, albo mieszkać w lodówce), postarajmy się, by było ich jak najmniej. A jest w czym wybierać: wyróżniamy bowiem metyloparaben, etylobaraben, i tak dalej – jeśli pamiętacie nazwy węglowodorów z lekcji chemii, to wiecie, że może to być całkiem długa lista.
Sztucznych barwników – kremy, o ile nie należą do kategorii CC (czyli takich lekko koloryzujących), nie powinny zawierać barwników. Nawet jeśli same w sobie nie są białe, to przecież nakładamy je w sensownej ilości i nie powinny zrobić nam różnicy – tym bardziej, że paszcza i tak nam się ładnie zaróżowi od zimna.
Tagi: krem, ochrona, zimno, pielęgnacja