TYP: a1

Geronimo na Teneryfie i Gomerze

niedziela, 12 lutego 2012
Magdalena i Adam Żuchelkowscy

Panorama San Sebastian de la Gomera, w tle El Teide na Teneryfie
.
Stoimy w Las Palmas na Gran Canarii, koło naszego znajomego Marka. Czekamy na załogę. Zawsze jest to dla nas jedną wielką zagadką, kto przyjedzie i czy nieznana ekipa dogada się ze sobą. Tym razem na Geronimo zawitały 3 osoby - Agata, Mehu i Staszek.


My w międzyczasie przygotowywaliśmy jacht do wypłynięcia. Zawsze trzeba spakować troszkę wiktuałów, zatankować paliwo, sprawdzić żagle i olinowanie stałe jachtu, ponaprawiać jakieś drobnostki, które właśnie dziś postanowiły się popsuć – ot, zwykłe żeglarskie życie. Niezmiernie ważne jest sprawdzenie wszystkiego, gdyż na Wyspach Kanaryjskich często bardzo mocno wieje i nierzadko pogoda jest w stanie szybko się zmienić. Jutro planujemy przeskoczyć od razu na południe Teneryfy do Las Galletas (dosł. z hiszp. Ciasteczkownia) i stamtąd rozpocząć eksplorację kolejnych dwóch niesamowitych wysp, pierwszej Teneryfy, a następnie Gomery. Podróż na Teneryfę z Las Palmas to niemalże 100 mil.

Las Galletas

Po prawie dobie przyjemnej żeglugi (czytaj: wiatr maksymalnie do 4 w skali Beauforta, fala do 1,5 metra i słońce, które nieustannie świeciło) dopłynęliśmy na miejsce i zacumowaliśmy w Las Galletas. Wejście do portu nie jest zbyt szerokie, po lewej stronie wystają skały, gdzie tubylcy urządzili sobie kąpielisko. Należy kierować się na prawa główkę (zieloną), która usytuowana jest na falochronie, lewej główki nie ma, jest tylko czerwona boja, bardzo słabo zauważalna. Przy dobrej pogodzie wszystko wydaje się proste, ale widok jachtu rozbitego na skałach przeszył nas niemiłym dreszczem. Było wcześnie rano, kiedy zacumowaliśmy, biuro mariny jak to w Hiszpanii było jeszcze zamknięte. Na ukf-ce wywoływaliśmy marinero, który obudził się dopiero po kilku godzinach po naszym wpłynięciu, lekko zdziwiony widokiem nowego jachtu. Nam marzył się szybki, ciepły prysznic, lecz drzwi od toalet były zamknięte. Na szczęście spotkaliśmy Polaka o zacnym imieniu Adam, który w Galletas mieszka na jachcie wraz ze swoją dziewczyną. Dał nam klucze do toalet oraz podał namiary na pub, w którym obsługują Polki, gdzie piwko można kupić za jedynego euraka za pół litra :-) Kolejny dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie wyspy. Oczywiście nie całej, bo jest ona największa wśród Kanarów. Skupiliśmy się na środkowej i zachodniej części, gdzie znajduje się najwięcej atrakcji. Co prawda odpuściliśmy sobie północny wschód, gdzie leży obecna stolica Santa Cruz oraz tuż obok założone przez Hiszpanów miasto La Laguna, które było pierwszą stolicą wyspy (do roku 1723). Lokalizacja w głębi podyktowana była względami bezpieczeństwa, gdyż wybrzeża nękane były przez angielskich piratów. Duża ilość opadów na tym obszarze zapewniała zaopatrzenie w słodką wodę.


Wysepka w pięknej miejscowości Garachico
.

Las Galletas – sztormowe fale wdzierają się do portu

Eksploracja wyspy

My wypożyczyliśmy auto i rozpoczęliśmy naszą wycieczkę jadąc w kierunku Pico del Teide, czyli najwyższego szczytu w całej Hiszpanii, mierzącego 3718 m n.p.m. Jadąc w tamtym kierunku mijamy przepiękne krajobrazy wulkaniczne, już zazielenione po latach. Same widoki są niesamowicie ciekawe. Na stokach wulkanu El Pico del Teide utworzono park narodowy Parque Nacional de las Cañadas del Teide. Zobaczyliśmy nawet śnieg na szczycie, co chyba nie powinno nas aż tak bardzo zdziwić. Autem można dojechać prawie 1000 m poniżej szczytu. Jedynym sposobem dostania się na samą górę jest kolejka linowa, choć cena odstrasza: 25 euro za osobę. To tutaj miała miejsce ostatnia erupcja wulkanu w 1909 roku, na razie możemy jedynie podziwiać krater o średnicy do 15 km i obwodzie około 40 km, który razem ze stożkiem wulkanu oraz niżej leżącą równiną stanowią Park Narodowy Teide (hiszp. Parque Nacional del Teide). Jeżeli macie więcej czasu, można zorganizować sobie wycieczkę z plecakami i przejść Park wzdłuż i wszerz. Legenda głosi, że Teneryfa jest pozostałością zaginionej Atlantydy. Nam też nie udało się jej odnaleźć, może następnym razem. Dowiedzieliśmy się również, iż badania archeologiczne wskazują, że ludzie pojawili się na Teneryfie około 200 roku p.n.e. Do 1402 roku, czyli do przybycia na wyspy Hiszpanów, była ona zamieszkana przez Guanczów, których z czasem całkowicie zgładzono (czytaj: wybito w pień).


rys. J. Buczek

Kolejnym przystankiem było Puerto de la Cruz, ale tylko po to, aby się przekąpać i jechać dalej, a więc przez Icod de los Vinos do małej miejscowości Garachico, a potem do perełki wyprawy – wioski o nazwie Masca. Nasz kierowca Staszek okazał się rajdowcem (czytaj: zjazd serpentynami z góry z prędkością 80-100 km na godzinę, po czym gwałtowne hamowanie pojazdu, następnie wyprzedzanie na trzeciego, smród spalonych hamulców i bezcenny uśmiech naszego drajwera). Wszyscy wspólnie stwierdziliśmy, że szukamy winnicy, bo inaczej nasza podróż upłynie pod znakiem zszarganych nerwów. Dojechaliśmy do Garachico. To spokojna, niewielka mieścinka położona nad samym morzem. Wąskie uliczki, malutkie kościółki, świetne widoki na wyspy leżące tuż przy brzegu oraz rewelacyjne bodegi ze świeżo wyprodukowanym winem – oto superlatywy opisujące Garachico. Czas nas jednak naglił, choć z naszym kierowcą byliśmy wręcz pewni, że Maskę zobaczymy jeszcze za dnia. Ruszyliśmy więc dalej i na 2 godziny przed zachodem słońca wjechaliśmy do tej niesamowitej miejscowości. Powalił nas widok. Przeogromny wąwóz, całkowicie zielony, setki palm, tysiące ptaków, domy mieszkalne ułożone na stokach niczym małe klocki domino, a na końcu wąwozu widok na morze... Czuliśmy się jak na Karaibach i tylko wyczekiwaliśmy widoku Czarnej Perły na horyzoncie. Przez pierwszy kwadrans nie mogliśmy się otrząsnąć (chodzi o widok, a nie o Czarną Perłę), potem przeszliśmy się uliczkami, usiedliśmy na chwilę w rodzinnej knajpce, gdzie dzieci bawiły się między stołami, a w pomieszczeniach kręciły się chyba z cztery pokolenia właścicieli. Wszyscy serdecznie się do nas uśmiechali, może dlatego że byliśmy jedynymi klientami. Przepięknie!


Nocny widok na San Sebastian / fot. Mehu

Rejs z wielorybami w tle

Z niechęcią opuszczamy to miejsce i powoli wracamy do mariny, bo jutro ruszamy na Gomerę. Zachodnie wybrzeże Teneryfy zostawiamy sobie na powrót. Będziemy je zwiedzać drogą morską. Do jachtu dojechaliśmy późnym wieczorem i padnięci poszliśmy spać. Nazajutrz po zjedzeniu obfitego śniadanka obraliśmy kurs na stolicę La Gomery – San Sebastian. To jedna z trzech największych miejscowości na wyspie, pozostałe to Playa Santiago (tuż koło lotniska) oraz Valle Gran Rey (hiszp. Dolina Wielkiego Króla), do której chcieliśmy się wybrać autem. Po wypłynięciu z portu stwierdziliśmy, że będzie to idealnie bezwietrzna żegluga. Autopilot chodził, brak fali i wiatru. Czas upływał nam na graniu w chińczyka, aż tu niespodziewanie całkiem niedaleko nas wynurzył się mały wieloryb, potem następny i kolejny... Serduszka od razu nam zaczęły bić szybciej. Krzyk, zdjęcia, oklaski, kurs na wieloryby, co tam się nie działo, szaleństwo! Było idealnie, powiał się nawet lekki wiaterek. Postawiliśmy pełne żagle. Po 40 minutach już się lekko zrefowaliśmy, po godzinie w pełnych sztormiakach i na mocno zrefowanych żaglach Geronimo dzielnie płynął do celu. Strefy przyspieszeń wiatrów ponownie dały się nam we znaki. Zostało nam ostatnie 6 mil, ale wiatr ciągle się wzmagał. Fale urosły do 2 metrów, a nasz port nadal wydawał się daleko. Sympatyczne fale (czytaj: dziad za dziadem wchodził na pokład, wszyscy mokrzy i zasoleni) mocno nas spowalniały. Ostatecznie pomogliśmy sobie silnikiem. W końcu udało się wpłynąć do portu, zacumować i odetchnąć... Tu też zamierzamy spędzić dwa dni, żeby mieć czas na zwiedzenie wyspy. Nie jest ona duża, ale ma parę punktów wartych zobaczenia. Wieczorem podczas spaceru dowiedzieliśmy się jak kształtują się ceny aut i zamówiliśmy Seata Ibizę na rano. Tymczasem udaliśmy się na pobliską plażę, na której jest całkowicie czarny piasek, świetna latarnia i przepiękny widok na szczyt Teneryfy – Teide.


El Pico del Teide - najwyższy szczyt Hiszpanii

Gomera

Rano ruszyliśmy z kopyta. Najpierw chcieliśmy zobaczyć Park Garajonay, gdzie znajduje się las liczący sobie ponad 3 miliony lat. To tam kręcono część zdjęć do „Parku Jurajskiego”. Las jest niesamowity, większość drzew obrośnięta mchem, ogromna wilgoć i mgła wisząca w powietrzu oraz niewielu turystów w porównaniu do Teneryfy tworzą wspaniały klimat. W całym parku jest kilkadziesiąt tras pieszych, my zaliczyliśmy dwie, ale są też takie, którymi można dostać się niemalże na sam szczyt mierzący 1487 m n.p.m. Pięknymi serpentynami jechaliśmy aż do miejsca zwanego Mirador de Palmarejo, skąd rozpościera się panorama na dolinę. Spędziliśmy tam sporo czasu. Zjechaliśmy krętą drogą do miasta, gdzie znaleźliśmy restaurację. Choć początkowo część z nas była na „nie”, jednak w efekcie zasiedliśmy przy stołach. Miejsce okazało się rewelacyjne, łącznie z przepyszną kozą, którą zamówiliśmy. Po krótkim odpoczynku zadecydowaliśmy o powrocie do mariny i zwiedzeniu jeszcze samego miasta San Sebastian.


Jaskółka w wykonaniu Maćki na krawędzi doliny Valle Gran Rey

Wiszące chmury w północnej Teneryfie / zdjęcia: M. i A. Żuchelkowscy

„Guitarr”

W marinie obok nas zacumował jacht z polską, w pełni męska załogą. Usłyszeliśmy piosenki Dżemu z głośników. Chłopaki zaprosili cała naszą ekipę na, jak to określili, jednego drinka, dwa lub „tsy”. Początkowo niechętni, gdyż byliśmy mocno zmęczeni, a wypływać mieliśmy wcześnie rano, w końcu po namowach poszliśmy do naszych sąsiadów. Okazało się, że chłopaki - członkowie stowarzyszenia żeglarskiego „Lono Sailing Team” - co roku wyjeżdżają na męskie rejsy, tym razem były to Kanary. Ze spokojnego spotkania zrobiła się wyjątkowo udana i długa impreza, łącznie z tańcami na kei. Królowała piosenka „Guitarr”, myślę że na długo pozostanie w pamięci teamu z Rawicza. Następnego dnia z lekkim poślizgiem czasowym zjedliśmy śniadanie, zrobiliśmy małe zakupy i obraliśmy kurs na Teneryfę, tym razem do Los Gigantes, miejscowości, która wzięła swoją nazwę od pobliskich wysokich na około 600 metrów klifów. To typowo wypoczynkowe miejsce pełne Anglików i Niemców. Ze względu na widoki warto tam pojechać. Co prawda sama marina nie jest warta polecenia, bo jest mało miejsca i w czystym sezonie trudno tam stanąć, ale Los Gigantes potrafią dużo wynagrodzić. W przedostatni dzień naszego rejsu postanowiliśmy odwiedzić bodajże najsłynniejszą plażę na wyspie, czyli Playa de las Americas położonej nieopodal Los Cristianos. Tam spędziliśmy miłą noc na kotwicy, kąpielach słonecznych i morskich, a na koniec dnia zjedliśmy pożegnalną kolację. Rano już tylko przeskok do Las Galletas... i nieuchronny koniec rejsu. Niech „Guitarr” będzie z Wami! Pozdrawiamy wszystkich miłośników tego wyjątkowego kawałka. Do zobaczenia na morzu.

WARTO WIEDZIEĆ
  • 25 lipca 1797 r. Teneryfa została zaatakowana przez flotę brytyjską. Celem ataku było Santa Cruz de Tenerife (siedziba władz hiszpańskich),
    dowodził nim admirał Nelson, który w tej właśnie walce stracił prawe ramię.
  • Zachodnia połowa wyspy jest najbardziej malownicza.
  • Gomera przez wielu uznawana jest za najpiękniejszą wyspę Kanarów, szczególnie przez fanów trekkingu.
  • Na północy Teneryfy zawsze wiszą chmury, więc w Puerto de la Cruz można spodziewać się niezbyt dużego nasłonecznienia, za to setek pól bananowców :-)
  • Teneryfa to największa, a Gomera przedostatnia, jeśli chodzi o powierzchnię i zaludnienie wśród wszystkich Wysp Kanaryjskich.
  • Piosenka „Guitarr” autorstwa Petera Nalicha – zobaczcie na Youtube.
Rejs prowadzony był na jachcie Geronimo (typ Y999) pływającym po świecie pod banderą Vanuatu. Jacht ma 3 kabiny dwuosobowe, wyposażony jest w tratwę ratunkowa, GPS, Navtex, EPIRB, radio VHF z DSC, radio z CD, rolowane żagle, piekarnik, lodówkę, toaletę z kabiną prysznicową. Szczegóły na www.zeglarstwomorskie.com lub www.azm.net.pl.

jachting luty 2012W najnowszym numerze Jachtingu: ŻEGLARSTWO 8. Arctic Expedition 2011 - cz. 3 - Przystanek Alaska 16. Solo przez szuwary - Ekspedycja śródlądowa 26. Costa Concordia - jak doszło do tragedii? - Wypadki morskie 30. Zadanie nawigacyjne - Rusz głową! 32. Z Kopciuszka na wyspę Heliosa - Grecja 40. Smak tropików - Akweny 48. Dziecko melduje się na pokładzie 50. Procida - nieodkryta wyspa w pobliżu Neapolu - Akweny 58. Algro 54 czyli perfekcja - Prezentacja jachtu 66. Jak zbudować prostą płetwę sterową? - Zrób to sam 68. Klasycznie piękne cz. 2 - Przegląd jachtów z duszą 78. Młodzi i zdolni w klasie 29er - Wywiad 82. Kapitan Wyderka - Zimowy patrol 85. Gdzie warto być, co warto zobaczyć - Kalendarium imprez 86. Szpeje, dingsy i przydasie - Deko handlu 88. Recenzje - Nowości wydawnicze i filmowe DE LUXE 90. Salon na środku morza - Koot 54 - Prezentacja jachtu motorowego 98. Rejs po Renie pod prąd - Akweny 106. Ciekawostki ze świata - Need to know 107. Luksusowe gadżety NURKOWANIE 110. Komodo - Świat w płetwach 124. Narodziny Freedivera, czyli jak zacząć przygodę z nurkowaniem swobodnym 128. Zabrali mnie koledzy ,,Odruch stadny" - Wypadki nurkowe 130. Ginnie Springs - jak zostałem nurkiem jaskiniowym ... - Świat w płetwach 136. Baron Gautsch - Titanic Adriatyku 140. Filipiny - koralowy świat 150. Jardines de la Reina - Świat w płetwach. Materiały nadesłane przez ,,Segeln" s. 32, 66, 68.
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620