Rozwój kompetencji członków załóg czynnikiem hamującym rozwój grupy.
- Od ostatniego czasu zmieniło się wiele. Już byłem skipperem. Od teraz nie może być tak, jak było dotychczas. Musisz zmienić stosunek do mnie. – Wyciągnięty na stronę, usłyszałem te słowa od sympatycznego człowieka, którego poznałem jako niedoświadczonego żeglarza jachtowego i przez kilka rejsów dokładałem wielu starań, by pomóc mu stanąć na pokładzie samodzielnie prowadzonego przez niego jachtu pełnomorskiego. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie powiedziałem nic. Dopiero po kilku dniach przyszło mi do głowy kilka refleksji.
To chyba częsty problem. Każdy z nas kiedyś nic nie umiał. Potem wraz z przybywaniem opinii i godzin stażowych, wraz z nowymi doświadczeniami czuł, że nadchodzi ten czas, gdy sam będzie w stanie wziąć na siebie odpowiedzialność ciążącą na skipperze. Jakie relacje mielibyśmy dziś z naszymi kapitanami, gdybyśmy znów zetknęli się ze sobą na burcie?
Refleksja pierwszaSpotkaliśmy w swoim morskim życiu wielu ludzi, naszych kapitanów, naszych kolegów oficerów, teraz już też skipperów. Nawiązały się przyjaźnie. W sercach pozostały miłe wspomnienia. Osoby te pozwalają nam na przypomnienie sobie ciekawych przygód, śmiesznych sytuacji, trudnych chwil. To łączy na długie lata. I chciałoby się popłynąć z nimi raz jeszcze. Jest tylko jeden problem. Kto ma być kapitanem? Każdy już wyrósł z „krótkich spodenek”. Każdy dorósł do białej czapki. Wokół każdego jest grupa, z którą pływa i chyba już niemożliwe lub bardzo trudne jest zebrać się ponownie. A żal…
Refleksja drugaDoświadczyłem ciekawego odkrycia emocjonalnego. Mój „protegowany” odniósł wielki sukces jako skipper. Poprowadził rejs wspaniale. Zbudował przemiłą atmosferę. Stworzył doskonały klimat żeglarski i międzyludzki na rejsie. Zyskał tym doskonałą pozycję, dobre imię, wspaniałe rekomendacje. Co ja w tym momencie czułem? Zdziwicie się pewnie. Była to zazdrość i zaczęła pojawiać się między nami bariera. Miałbym się za człowieka małego formatu, gdyby nie to, że dziwnym trafem, w tym samym czasie na studiach podyplomowych z psychologii biznesu, na które właśnie uczęszczałem, trafiłem na pewien wykład, który to zjawisko tłumaczył. Okazuje się zupełnie normalnym, że im mamy bliższe relacje z „protegowanym”, tym większy dyskomfort będziemy czuć, gdy odniesie on sukces. Dlatego o wiele łatwiej znosimy sukces obcych nam ludzi od sukcesu najbliższych. Dlatego może im częściej z kimś pływamy i bardziej się zaprzyjaźniamy, tym mniej chcemy mu pomagać w karierze. Tym zazdrośniej chronimy swoją wiedzę i doświadczenie. Ciekawe odkrycie.
Z jednej strony taka reakcja psychologiczna pozwala nam na „wycinanie” najbliższej konkurencji, czyli chroni naszą pozycję. Z drugiej strony powoduje, że najwartościowsze jednostki wychodzą spod naszych skrzydeł, by gdzie indziej szukać dalszej samorealizacji. A to dla grupy szkodliwe. Warto chyba uświadomić sobie to zjawisko i nauczyć się je kontrolować.
O czym moglibyśmy pamiętać? Może o tym, by w przypadku sukcesu „protegowanego” równie mocno albo jeszcze bardziej fetować „mentora”, bo to też i jego sukces. Może i o tym, że wielkością prawdziwego przywódcy może być również miara tego, jakie możliwości rozwoju stwarza innym. Od umiejętności zagospodarowywania talentów zależy przecież siła naszych środowisk. Może i to, że warto rozwijać w sobie skłonności do łączenia potencjału różnych ludzi w osiąganiu wspólnych i indywidualnych celów. Razem każdy może więcej.
Refleksja trzeciaWielu z nas było przed laty w harcerstwie. W dzieciństwie różnica kilku lat była przepaścią. Po 10, 20, 30 latach jesteśmy rówieśnikami, a jednak gdy spotykamy się, to przestawiamy kogoś znajomemu jako swojego drużynowego, hufcowego czy komendanta. Wyraźnie widać to na przykładzie pokolenia AK-owców, gdzie po wielu latach zachowana jest hierarchia grupy, mimo zmieniających się okoliczności. Podobnie jest w żeglarstwie. Nasi kapitanowie na długo nimi pozostaną, mimo że i my już kilka lat nosimy białe czapki. Psychologiczna kotwica w postaci pozycji w grupie pozostaje na długo. Tak już jest i trzeba to zaakceptować.
Refleksja czwarta – ostatniaCzy relacje można wynegocjować? Czy można je wymusić siłą? – Szanuj mnie! Masz uznać moją nową pozycję! Myślę, że nie tędy droga. Szacunek w oczach swoich mentorów i nauczycieli najtrudniej zdobyć. Oni też się rozwijają i nie tak łatwo ich dogonić. O ile dbają o swój samorozwój, zawsze będą krok przed nami. Szacunku w ich oczach nie da się wymusić czy wynegocjować. Trzeba go sobie wypracować. Wypracować sumiennością, rzetelnością, odwagą, roztropnością, wiedzą, kompetencją lub czymś, co jest naszą silną stroną i czym pociągamy za sobą innych. Tym silniejszą mamy pozycję, im więcej osób uważa nas za lidera. W świetle tego nieważne jest, ile osób jest nad nami. Ważne, ile osób podąża za nami. Będą szli za nami tym bardziej, im lepiej będziemy im służyć, pociągać przykładem, inspirować.
Wzrastanie nowych kadr w naszych środowiskach żeglarskich to normalny proces. Jeśli chcemy, by kluby wzrastały w siłę, musimy nauczyć się współpracy, wykorzystywania synergii działania, dawania ludziom przestrzeni do rozwoju, włączania rozwijających się potencjałów ludzkich w zasoby klubów. To trudny proces, bo wymaga ze strony liderów świadomości tych procesów i kontrolowania swoich własnych emocji. Ze strony wzrastających kadr wymaga taktu, umiejętności odnalezienia się w nowych rolach i budowania swojej pozycji nie w oparciu o konfrontację, ale bazując na kreatywności i służebności wobec innych członków społeczności.