Czy coś, co jest martwe, może jeszcze bardziej umrzeć? Może – jeśli jest to morze. Chociaż, tak naprawdę jest to jezioro, a Morzem (i to Martwym) pozostaje jedynie z nazwy. Na szczęście, ludzkość ma już sprytny plan reanimacji. Na ile mądry i skuteczny się okaże? I czy przypadkiem nie przyniesie więcej szkody, niż pożytku? Cóż, to będzie... niespodzianka.
Morze Cherlawe
Prawdę mówiąc, Morze Martwe umiera już od dawna, jakkolwiek kuriozalnie to brzmi. Ekolodzy, aktywiści, czy wreszcie miłośniczki błotnych kąpieli - podobno niesłychanie zdrowych - biją na alarm od przynajmniej kilkunastu lat (a naukowcy trąbią o tym od niemal pół wieku, ale kto by ich tam słuchał). Być może więc to, co zdaje nam się agonią, w rzeczywistości jest normalnym stanem? A Morze Martwe jest po prostu... cherlawe?
Niestety, wygląda na to, że ponure przewidywania całej tej ekipy w końcu się sprawdzą – i do 2050 roku Morze Martwe po prostu zniknie, zamieniając się w błotniste bagienko, pełne żrącej mazi. Skąd wiadomo, że akurat wtedy? Cóż, obliczenia wcale nie wymagają wznoszenia się na wyżyny matematyki, bowiem poziom Morza Martwego obniża równo o metr rocznie.
Kto kradnie wodę?
Jak wiemy, w przyrodzie nic nie ginie. Co najwyżej zmienia właściciela. Za ubytek wody w Morzu odpowiedzialni są... ha, myśleliście może, że jest to dziura ozonowa albo ocieplanie klimatu? Otóż nie.
Tym razem winowajcy znajdują się znacznie bliżej – i są dużo bardziej namacalni, niż mgliste teorie klimatologów. Wszystkiemu winny jest bowiem intensywny rozwój lokalnego rolnictwa, które ostatnimi czasy rozhulało się mocno. Nie powinno nas oto dziwić, bowiem idąc na zakupy do byle warzywniaka, z pewnością natkniemy się na izraelskie pomarańcze, truskawki, albo nawet ziemniaki. A ponieważ wszystkie te roślinki potrzebują wody, a w dodatku wokół jest dość gorąco, rolnicy bardzo intensywnie eksploatują największe w okolicy źródło słodkiej wody, czyli rzekę Jordan. Dawnymi czasy rzeka ta zasilała Morze Martwe, ale od jakiegoś czasu jest bardziej zajęta zasilaniem okolicznych wodociągów i upraw. Czy w takiej sytuacji można się dziwić, że Morze wysycha?
Akcja reanimacja
Naukowcy, chcąc ratować Morze Martwe, wpadli na pomysł zasilenia go Morzem... Czerwonym. Serio-serio. Choć nieodparcie przywodzi to na myśl skojarzenia z wampiryzmem, albo z pompowaniem świeżej krwi w trupa, taki plan naprawdę powstał i podobno jest świetny – a przynajmniej, najlepszy z możliwych.
Planuje się w tym celu budowę specjalnego kanału, który miałby połączyć oba morza. Co się stanie po jego uruchomieniu? Cóż, poziom wody w Morzu Martwym niewątpliwie wzrośnie. Czyli – teoretycznie - rozwiążemy problem. Pozostaje jednak pytanie, jakie to będzie miało skutki dla lokalnego ekosystemu – a tego nie potrafi przewidzieć nikt, choćby z tej przyczyny, że taka operacja jeszcze nigdy miała miejsca.
Dżuma zamiast cholery
Pewne jest natomiast, że woda wodzie nierówna – a ta w Morzu Czerwonym ma zupełnie inny skład, niż ta w Martwym. Nie zapominajmy też o zwierzątkach, które żyją w Morzu Czerwonym. Mowa, rzecz jasna, o małych stworkach, które tworzą plankton i które z całą pewnością przedostaną się przez kanał. Taka przymusowa przeprowadzka prawdopodobnie je wykończy – a jeśli nawet nie, to może być... jeszcze gorzej.
Może się bowiem okazać, że wbrew wszelkim przewidywaniom, mikrozwierzaki w solance poczują się tak dobrze, iż stworzą jakiś nowy ekosystem, który niekoniecznie musi nam się spodobać. Wówczas możemy dojść do smutnego wniosku, że szacowane 30 lat było wersją mocno optymistyczną – a zamiast rolników, Morze wykończą mikroorganizmy. I wtedy naprawdę będzie nieodwołalnie martwe. Przez małe m.
Tagi: Morze Martwe, klimat, rolnictwo