Rozwiązuje to problem zużycia prądu, oszczędzania akumulatorów i ogólnej rozróby, jaka mogłaby powstać, gdyby zdesperowani miłośnicy kawy próbowali polemizować z równie zdesperowanym skipperem o tym, co stanowi priorytet: filiżanka kawusi, czy możliwość używania innych urządzeń zasilanych prądem, jak np. radio.
Kawiarki występują w rozmaitych kształtach i wielkościach, ale zasada działania jest zawsze ta sama: dolny zbiorniczek napełniamy wodą, nad nim umieszczamy sitko z ubitą kawą, a na samej górze - pusty (na razie) dzbanuszek, do którego ciśnienie gotującej się wody przesączy nam kawusię. Jest to ulubiony sposób zaparzania kawy we Włoszech i tego rodzaju sprzęt stanowi obowiązkowe wyposażenie nawet najskromniej wyposażonego włoskiego mieszkania.
Podstawowe zalety: uniezależnienie od prądu, aromat kawy zaparzonej pod ciśnieniem i uniwersalność - tej samej kawiarki możemy używać u siebie w domu i na środku morza, a nawet w środku puszczy (o ile pan leśniczy, albo inny żubr nas nie pogodni).
Opcja 3 – aeropressTermin aeropress brzmi może dziwnie, ale jeszcze dziwniej brzmi jego polskie tłumaczenie: zaparzacz tłokowy. Wbrew pozorom, nie jest to skomplikowana maszyna, ale genialny w swojej prostocie… tłok, wymyślony w 2005 roku przez pewnego Amerykanina, pana Alana Adlera.
Urządzenie przypomina dużą strzykawkę, zbudowaną z poliwęglanu, w której umieszcza się tłoczek z gumową uszczelką. Do środka sypiemy zmieloną kawę, zalewamy wodą o temperaturze około 85 stopni i mieszamy. Na górze cylindra umieszczamy papierowy filtr, zamykamy całość sitkiem i… odwracamy urządzenie do góry nogami - teraz się okaże, czy porządnie dokręciliśmy sitko. Jeśli nam się szczęśliwie udało, powoli wciskamy tłok, co powoduje, że kawa przeciska się z wysiłkiem przez słup powietrza (właśnie dlatego to nazywa się aeropress) i spływa nam do kubeczka. Napój, jaki otrzymamy, będzie czymś pośrednim między espresso, a kawą z ekspresu przelewowego, a zawartość kofeiny jaka w nim będzie przewyższa obie wspomniane metody.
Podstawowe zalety: prostota obsługi, uniezależnienie od prądu, ciekawe walory smakowe i mocny kop kofeinowy.
Opcja 4 - drippAlternatywną metodą przygotowania kawusi na łodzi jest użycie tak zwanego drippera. Czym się to je? Właściwie, to się pije :) Dripper jest niezwykle prostym urządzeniem, które stawia się na dzbanku bądź innym naczyniu (fachowo mówiąc, na serwerze, ale w warunkach rejsowych będzie to raczej obity kubek). Całość wygląda, jak skrzyżowanie filiżanki i filtra do kawy, a wykonany może być z rozmaitych materiałów (niektórych nie polecamy na łódkę, inne, jak np. metal czy plastik, nadają się doskonale). Przygotowanie kawy w drippie jest bardzo proste, ale trzeba przestrzegać kilku zasad - w przeciwnym wypadku wyjdzie nam nędzna imitacja, zamiast szlachetnego napoju.
Przede wszystkim, będziemy potrzebowali gorącej, ale nie wrzącej wody, papierowego filtra, który umieścimy w dripperze, no i oczywiście zmielonej kawy.
Warto tez pamiętać, że zanim wsypiemy kawę, pusty filtr należy przelać wodą, dzięki czemu wspaniałego aromatu kawusi nie zaburzy nam nieco mniej fajny aromat papieru, a filtr ładnie przyklei się do ścianek drippera. Potem umieszczamy zmieloną (niezbyt drobno) kawusię w dripperze, zalewamy małą ilością gorącej wody, przeganiamy resztę załogi, która aromat niechybnie zwabi do mesy i powoli dolewamy resztę wody. Wszystko zajmuje całe 3 minuty, a uzyskana kawa ma wspaniały aromat i, wbrew prostocie przygotowania, całkiem sporą moc.
Podstawowe zalety: prostota obsługi, niewielkie rozmiary, uniezależnienie od prądu.
Opcja 5 – handpresso
Ten wynalazek został właściwie stworzony z myślą o samochodach, ale tylko dlatego, że wymaga podłączenia do gniazda 12V i posiada niewielkie rozmiary; oba te czynniki sprawią jednak, że równie dobrze sprawdza się na jachcie, więc stanowi ciekawą alternatywę.
Tutaj, podobnie, jak w przypadku ekspresu, dodajemy jedynie kawę umieszczoną w specjalnej torebce (wygląda to, jak torebka herbaty) i wodę, po czym włączamy zasilanie i czekamy chwilę.
Co ciekawe, urządzenie zaparza kawusię pod imponującym, jak na warunki polowe ciśnieniem 16 barów, czyli mniej więcej takim, jakie oferuje większość ekspresów ciśnieniowych do użytku domowego. Z użyciem tego wynalazku przygotujemy więc nie tyle kawę, ile najprawdziwsze espresso, co, przyznajcie, jest sporym osiągnięciem na środku morza. Istnieją także wersje, które wyposażone są w pompkę, przypominającą taką do roweru – tutaj siła naszych mięśni musi wytworzyć odpowiednie ciśnienie, ale przyznajcie, że dla dobrej kawusi warto.
Podstawowe zalety: niewielkie rozmiary, możliwość otrzymania prawdziwego espresso niezależnie od okoliczności przyrody.