Kiedy następnym razem wybierzecie się w okolice Łeby, koniecznie zajrzyjcie do pobliskiej miejscowości Rąbka. Znajdziecie tam arcyciekawe miejsce, gdzie obecnie znajduje się Muzeum Wyrzutnia Rakiet, a kiedyś…
„Paaanie, kiedyś to było”, chciałoby się rzec. W Rąbce testowano bowiem rakiety. Jednak rakieta rakiecie nierówna; może służyć do celów militarnych, ale też do prognozowania pogody lub eksploracji kosmosu. Która z opcji była realizowana w Rąbce?
Cóż, to zależy, kto aktualnie był gospodarzem tych terenów. A różnie z tym bywało.
Łeba fajna jest
Łeba to urokliwe miasteczko, ochoczo szturmowane przez pragnących wypocząć nad morzem wczasowiczów. Znajdziemy tam typowe dla polskiego wybrzeża krajobrazy: kluby, smażalnie, parawany, jeszcze więcej parawanów… ale też prawdziwy unikat - największe ruchome wydmy w Europie.
Warto przy tym zauważyć, że wydma to nie tylko kupa piachu – to obiekt, który żyje, porusza się, a nawet pożera wszystko, co znajdzie w okolicy. Na razie znajduje las, ale naukowcy twierdzą zgodnie, że już za 400 lat zacznie podgryzać miasto.
Równie unikatowym miejscem jest dawna Wyrzutnia Rakiet, która początkowo służyła naszym zachodnim sąsiadom, zaraz potem – naszym wschodnim sąsiadom, a na końcu nam… z tym, że nie całkiem. Zacznijmy jednak od początku, czyli od roku 1940.
Unsere wunderwaffe
Akurat trwała w najlepsze II wojna światowa, rozpoczęta przez złych nazistów nieokreślonej narodowości. W takich okolicznościach pokojowo nastawieni Niemcy musieli sobie jakoś radzić, toteż (zapewne w celach obronnych) zbudowali poligon doświadczalny, mieszczący naprawdę spektakularną konstrukcję.
Na poligonie testowano rakiety przeciwlotnicze, noszące poetycką nazwę Rheintochterm (czyli Córka Renu) oraz rakiety balistyczne nazywane Rheinbote (Posłaniec Renu). Trudno powiedzieć, czemu decydenci uparli się akurat na Ren, do którego z Rąbki jest spory kawałek, ale być może żywili do niego jakiś szczególny sentyment.
Konstrukcje oraz testowane na nich rakiety były nie tylko nowoczesne, ale i wykazywały iście niemiecką solidność. Dlatego też po dziś dzień na terenie Muzeum podziwiać możemy pozostałości bunkra dowodzenia, fundamenty hali montażowej i stacji radiolokacyjnych, a także fragmenty rakiet.
Natomiast po wojnie teren Wyrzutni przejęły… Nie, wcale nie lokalne władze. Wojska ZSRR. Pokazuje to dość dobitnie, jakiego rodzaju wolnością cieszył się nasz kraj po zakończeniu działań wojennych. Dopiero w latach ’60 ubiegłego wieku poligon wrócił w polskie ręce – i wtedy właśnie rozpoczął się najciekawszy rozdział historii tego miejsca.
Sięgniemy gwiazd?
Teren dawnej Wyrzutni to miejsce wprost stworzone do eksperymentów: z jednej strony otacza go jezioro Łebsko, z drugiej – Bałtyk, większych ośrodków mieszkalnych w okolicy brak. Nic zatem dziwnego, że właśnie te okolice postanowiono zaadaptować dla celów realizacji polskiego programu rakietowego.
Dlatego też od roku 1967 funkcjonowała tam Stacja Sondażu Rakietowego Łeba. Przeprowadzano w niej eksperymenty z rakietami meteorologicznymi - i nie tylko. Grupą przeprowadzającą badania kierował prof. Jacek Walczewski, zaś rakiety nazywały się METEOR (chociaż, chcąc kultywować tradycje poprzedników, może należało je nazwać Córka Wisły?).
Warto przy tym podkreślić, że mimo typowych dla PRL-u „trudności obiektywnych”, problemów z logistyką, finansami, a nawet z tak prozaiczną rzeczą jak dostawy paliwa, zespół Walczewskiego dokonał w Rąbce naprawdę imponujących rzeczy.
Pogodynka level master
METEORY nie sięgały może gwiazd, lecz górnych warstw atmosfery, a to było zupełnie wystarczające. Docierały na wysokość 100 km, gdzie wystrzeliwały ładunki dipoli (naładowanych elektrycznie odcinków włókna szklanego). W tym samym czasie identyczną akcję podejmowały rakiety w innych miejscach świata (np. w Azji i Ameryce Płd.), co pozwalało naukowcom na dokonywanie pomiarów wiatru atmosferycznego, a co za tym idzie – na prognozowanie, w jaki sposób będzie się zmieniać pogoda.
Na METEORACH jednak nie zamierzano poprzestać. Przecież, skoro udało się już dotrzeć niemal do granicy kosmosu, to można było pójść o krok dalej. Do tego właśnie celu służyć, miała skonstruowana na terenie Stacji, mobilna wyrzutnia W-120.
Mimo skromnej nazwy, była to jak na tamte czasy niezwykle nowoczesna konstrukcja. Wyrzutnia była w pełni zautomatyzowana i posiadała zdalne sterowanie, przede wszystkim jednak zdolna była do wyniesienia na orbitę pierwszego polskiego satelity.
No i teraz pytania za 100 punktów: czemu nic z tego nie wyszło? Dlaczego nie jesteśmy dzisiaj w światowej czołówce i dlaczego na Księżycu powiewa flaga USA, a nie Polski?
Mało brakowało
Jak już wspomnieliśmy, w Stacji łatwo nie było. Nasi naukowcy cierpieli na wieczny niedostatek wszystkiego, może poza własną pasją. Mimo to, w zespole panowała wyjątkowa atmosfera, niemająca nic wspólnego z ogólną bylejakością tamtych czasów, bowiem wszyscy zaangażowani w projekt wiedzieli, że mają szansę na uczestnictwo w prawdziwie wiekopomnym przedsięwzięciu.
Entuzjazm jednak nie wystarczył. Polskie (a w każdym razie polskojęzyczne) władze niespodziewanie podjęły decyzję o zakończeniu produkcji METEORÓW, demontażu łebskiej wyrzutni i… oddaniu jej na złom.
Co nimi motywowało? Tego akurat się nie dowiemy, ale sądząc po historii naszej motoryzacji, lotnictwa i innych działów techniki, można podejrzewać, że i w tym przypadku o rozwoju wydarzeń zadecydował jeden telefon z Kremla.
Polskie plany podboju kosmosu legły wiec w gruzach, aby przypadkiem nie zrobić konkurencji Wielkiemu Bratu. Po zamknięciu ośrodka większość naukowców dołączyła do radzieckiego programu kosmicznego INTERKOSMOS, a niejako na pocieszenie, w ramach programu w kosmos poleciał nasz jedyny jak dotąd kosmonauta, pan Mirosław Hermaszewski.
Cóż, takie były układy - a jak wiadomo, nie ma na nie rady. Kiedy jednak następnym razem odwiedzicie Łebę, warto pomyśleć, że gdyby nie polityka, to mogło być nasze, polskie Cape Canaveral.
Więcej na temat rakiet i muzeum przeczytacie w zimowym numerze magazynu Morze.
Tagi: Łeba, rakieta, kosmos