Brzmi... dziwnie, prawda? Tym niemniej istnieje takie miejsce na mapie Europy, gdzie rosyjski konsulat pełni funkcję stróża pokoju; przynajmniej teoretycznie. Placówka ma bowiem czuwać nad demilitaryzacją Wysp Alandzkich. Jak to stróżowanie wygląda w obecnej sytuacji? I do czego może prowadzić nadmierna ostrożność władz (dodajmy, że nie rosyjskich)?
Wyspy Alandzkie w wielkim skrócie
Jest to całkiem przyjemny (chociaż na pewno nie tropikalny) archipelag liczący 6757 wysp i położony na Bałtyku, u wejścia do Zatoki Botnickiej. Całość stanowi jednostkę administracyjną Finlandii, a urzędowym językiem jest szwedzki.
Archipelag jest w większości bezludny – zaledwie 60 wysp jest na stałe zamieszkanych, zaś jedynym miastem (i przy okazji stolicą) jest Mariehamn. Mieszkańcy Wysp Alandzkich nie mają wielkiego pola do popisu w zakresie wyboru ścieżki kariery – większość z nich zajmuje się hodowlą bydła, rybołówstwem i rolnictwem, co biorąc pod uwagę klimat, wymaga zapewne sporego samozaparcia.
Najważniejsze jednak, że cały obszar Wysp Alandzkich jest strefą zdemilitaryzowaną, i to już od połowy XIX wieku. Nie wolno tam prowadzić manewrów, a nawet przelatywać samolotami wojskowymi. Demilitaryzacja posunięta jest nawet do tego stopnia, że mieszkańcy archipelagu są zwolnieni z obowiązku służby w fińskiej armii.
Ok, i co z tą Rosją?
Demilitaryzację Wysp Alandzkich potwierdzono kolejno traktatami: paryskim (w 1856 roku), londyńskim (1871) i berlińskim (1878). Potem nastąpiła I wojna światowa, po której Finlandia uniezależniła się od Rosji, więc w zasadzie wyspy stały się tak trochę fińskie… Pamiętamy jednak, że zamieszkują je głównie ludzie mówiący po szwedzku, toteż Szwecja szybko zgłosiła pretensje do archipelagu.
Całe zamieszanie nazwano kryzysem alandzkim, a ostatecznie jego kwestię rozwiązała Liga Narodów. Zgodnie z jej ustaleniami archipelag oficjalnie przypadł Finlandii, która jednak miała przyznać wyspom daleko posuniętą autonomię. Później jednak wydarzyła się II wojna światowa, a w jej trakcie miała miejsce tzw. wojna zimowa (fińsko-sowiecka). Wtedy właśnie na Wyspach Alandzkich powstała rosyjska placówka, która miała czuwać nad demilitaryzacją archipelagu.
Czasy współczesne
Od początku wojny na Ukrainie zasadność utrzymywania rosyjskiej placówki dyplomatycznej na Wyspach jest poddawana w wątpliwość. Co pewien czas przed budynkiem odbywają się nawet niewielkie manifestacje (wielkich nie będzie, bo jak pamiętamy, archipelag jest ogólnie pustawy).
Umowa dotycząca powstania i utrzymywania placówki została podpisana jeszcze z ZSRR – a więc z krajem, który nie istnieje. W sytuacji, gdy Finlandia przystąpiła do NATO (a miało to miejsce 4 kwietnia tego roku), możliwość zrezygnowania z demilitaryzacji Wysp byłaby dla Finów bardzo pożądana. I nie chodzi tu tylko o to, żeby startując z archipelagu, zaatakować kogokolwiek (nawiasem mówiąc, Finlandia ma obowiązek bronić Wysp w razie wojny).
Rzecz w tym, że przez terytorium archipelagu odbywa się ponad 90% fińskiej wymiany handlowej, a pod wodą przebiegają kable komunikacyjne i inne elementy infrastruktury krytycznej.
Byłoby bardzo przyjemnie mieć możliwość skutecznej, szybkiej obrony całego tego dobra. Byłoby – no ale na Wyspach stoi sobie rosyjski konsulat i pilnuje, żeby tak się nie stało. Nie każdy jednak wie, że niewiele brakowało, aby tam nie stał. Był moment, że Rosjanie sami chcieli go zlikwidować – ale fińskie władze… stchórzyły.
Tajne przez poufne
W 1998 roku Rosja nie była w najlepszej kondycji finansowej, więc próbowała ciąć koszty. W ramach oszczędności zaproponowała więc likwidację placówki na Wyspach Alandzkich i włączenie tego oddziału do konsulatu generalnego w Turku. Rosjanie zapytali Finów, co oni na to – niestety, Finlandia się nie zgodziła.
Fińskie władze bały się, że taka zmiana mogłaby doprowadzić do renegocjacji dotychczasowych umów. Obawiały się też, że Rosja może zyskać większe wpływy w zakresie pilnowania demilitaryzacji archipelagu. Krótko mówiąc, wolały nie ruszać tematu.
Ostatecznie Rosja przedstawiła Finlandii notę o kontynuowaniu pracy w placówce w Mariehamn, a przy okazji poprosiła o utajnienie swojej wcześniejszej propozycji. I rzeczywiście fińskie MSZ utajniło dokumenty na 25 lat. Czyli aż do dzisiaj - a z ich odtajnienia skorzystał dziennik „Talouselama” i poinformował o sprawie szerszą publikę. Która może się trochę zdenerwować, bo właśnie pieczołowicie zbiera podpisy pod petycją dotyczącą likwidacji rosyjskiego konsulatu na Wyspach…
Tagi: Wyspy Alandzkie, Finlandia, Rosja, konsulat