Wyspy Liparyjskie i północna Sycylia cz.2. (żeglowanie na Sycylii)

piątek, 3 sierpnia 2012
TJ

Druga część relacji z rejsu na Sycylię i Wyspy Liparyjskie.

6. Stromboli

Wyspę opłynęliśmy z lewej strony, aby zobaczyć czynny boczny krater wulkanu. W miejscu, w którym coś na zasadzie osuwiska z pyłu wulkanicznego schodzi do wody, zaleca się żeglowanie w bezpiecznej odległości od brzegu. Może się zdarzyć, że podczas wybuchu oderwie się, zostanie wystrzelony większy kawałek skały, który może spaść na przepływający jachty. Wersja mało prawdopodobna, no ale po co się później tłumaczyć armatorowi, że to skała wulkaniczna uszkodziła maszt. Popełniliśmy mały błąd w oszacowaniu czasu wyprawy i cumowanie musieliśmy robić już nocą. Pamiętajcie, aby nie stawać do starego pirsu znajdującego się w północnej części wyspy. Jest on nieczynny i podejście w dzień, a nie daj Boże w nocy, grodzi lądowaniem na skałach. Problem jest również, aby stanąć przy nowym pirsie 38°47'49.91"N, 15°14'26.48"E. Na zdjęciu jego południowa strona wygląda tak:

Pirs na Stromboli

Kursują ciągle promy – jednym słowem doszliśmy do wniosku, że nie mamy zielonego pojęcia jak tam ktoś może zacumować. Zatrzymaliśmy się na kotwicy vis a vis plaży. Miejsce nazywa się San Bartolomeo. Jest to odcinek o długości 100-150 m pomiędzy punktami: 38°48'24.77"N, 15°14'12.55"E a 38°48'24.45"N, 15°14'23.49"E. Sama noc przebiegła bezproblemowo. Towarzyszyły nam wybuchy wulkanu, które w ciemności wyglądały niesamowicie.

Skoro (późny) świt wybraliśmy się do miasteczka przez małe „m”. Kilka knajpek, barów, sklepiki, kościół – ot i całe Stromboli. Dla tych, co z Internetem nie rozstają się nawet podczas urlopu mam dobrą wiadomość. Internet jest ponoć w bibliotece ;) Na wyspie znajduje się bankomat, jest także „lądowa” stacja paliw. No ale na Stromboli nie przypływa się po to, aby podziwiać stacje paliw, ale aby wspiąć się na wulkan. Ci którzy już z miejsca zakładają, że im się nie chce, niech się nieco przymuszą, bo wyjść na samą górę naprawdę warto. Jak to się robi? Oficjalnie trzeba z przewodnikiem. Ich siedziba znajduje się zaraz za kościołem. Grupy wyposażane są w odpowiednie obuwie oraz kaski. Z nami problem był taki, że byliśmy przed sezonem, plus kiedy chcieliśmy pogadać z przewodnikami okazało się, że mają sjestę. Wybraliśmy, więc opcję „na głupiego Jasia” i sami postanowiliśmy zdobyć szczyt. Trasa zaczyna się po lewej stronie kościoła. Oto i mapka:

Mapa szlaków na wulkan

Obraliśmy na wyjście prawy szlak – zielony - i taki początek zalecam. Droga jest w większości kamienista i dużo łatwiej się wychodzi niż po pylistej lewej trasie. Także zielony kolor szlaku ma znaczenie, ale o tym później. Aha, jak należy przygotować się do trasy. Wyszliśmy w obuwiu „sandałowym” i nie widzę przeszkód, aby takie obuwie polecać. Szczególnie przydatne przy schodzeniu. Zresztą z góry przez część trasy najlepiej schodzić na bosaka – super zabawa. Nie mieliśmy żadnych kasków itp. … jest to naszym zdaniem sztuka dla sztuki. Oczywiście mijane przez nas grupy wyglądały jak alpejscy trekkingowcy, ale uważam, że jest to zbyteczna ostrożność. Warto na pewno wziąć wodę oraz ciepłe okrycie (schować do plecaka). Na górze może wiać dość nieprzyjemnie. Wyjście zajęło nam może max 2 godziny. Scenografia na górze przepiękna. Widok wybuchającego krateru niesamowity. Śmieszna sytuacja, bo jesteśmy przyzwyczajeni, że na szczytach jest zazwyczaj jednolita, wystająca skała, a tu… pył. Czuliśmy się jak na plaży, tylko że bez wody. Jeśli chodzi o zejście, to polecam zielony szlak po lewej stronie. Od pewnego momentu buty z nóg i „jazda” na bosaka. Najgorszy jest kilkudziesięciu metrowy odcinek kiedy jest i piasek, i kamyczki - na bosaka źle i z sandałami na nogach nie najlepiej. No ale przynajmniej podreperujemy sobie krążenie w stopach. Nie dodałem jaka jest stawka za opcję z przewodnikiem (ponoć 3 EUR/osoba).

Nie wiem, nie orientowaliśmy się, nie sprawdzaliśmy ile kosztuje wypożyczenie obuwia, kasków itp. Mam natomiast fotografie, jak wyglądały profesjonalne grupy, a jak my ;) Aha… grupy zorganizowane wychodzą tak, aby być na szczycie wieczorem, kiedy najładniej widać wybuchy. Nasza grupka wszystko zrobiła dość wcześniej. Jeszcze za dnia byliśmy na dole.  

Amatorzy vs zawodowcy

Wyspę opuściliśmy popołudniem. Kierunek Panarea.

7. Panarea – jest woda, nie ma wody

Panarea to ponoć „oaza bogaczy”. Fakt faktem domki wyglądają lepiej niż na konkurencyjnych wyspach, ale nie ma jakiegoś przepychu. Jacht zostawić najlepiej przy miejscowym pirsie. Zalecam postój (sprawdzony) od północnej strony, pomiędzy 1 a 2 dużym polerem. Więcej na http://www.tawernaskipperow.pl/panarea-port-miejski,411,marina.html . Miasteczko posiada jedną szeroką ulicę o długości może 100-150 metrów. Na tym szalonej długości odcinku zaparkowane było nawet jedno auto. Kraść nie polecam, bo nawet nie ma gdzie uciec.

Dopłynęliśmy w godzinach wieczornych kiedy lokale gastronomiczne były już pozamykane, ale dzięki uprzejmości Pani z lokalu „Da Francesco” udało nam się przegryźć pysznej bruschetty, przygotowanej poza godzinami otwarcia oraz przepić ją buteleczkami wina ;). Rano znaleźliśmy zawór z wodą. Test wody – woda jest. Lecimy po wąż – wody brak. Jak to się mawia „już był w ogródku, już witał się z gąską”.

Samo miasteczko jest dość małe. Spacer zajmuje może 30-45 minut. Jak w większości podobnych miasteczek, sam spacer jest przyjemnością.

Według rady pewnego skippera na południe od miasteczka jest bardzo ładna plaża. Niestety spieszyliśmy się na Lipari i nie było nam dane jej odwiedzić. Ci którzy będą w Panarei… zapytajcie się lokalnych mieszkańców, niech pomogą wam ją odnaleźć. Ponoć bardzo ładne miejsce. Na Panarei zostaliśmy na noc. Rano kierunek Lipari.

8. Lipari – jest woda

Do Lipari dopłynęliśmy w godzinach popołudniowych. Postój możliwy jedynie w północnej części zatoki, a dokładniej w marinie Pignataro: http://www.tawernaskipperow.pl/pignataro,323,marina.html. Marina bardzo ładna, dobrze wyposażona. Miejsc postojowych ok. 150, jest prąd, jest woda. Za jednostkę 42-stopową zapłaciliśmy 30 EUR. Podejście od południowo wschodniej strony. Minusem, a może i plusem mariny jest jej odległość od miasta. Z drugiej strony 10-minutowy spacer nie jest przecież tragedią… w końcu jesteśmy na wakacjach. Zawsze pozostają taksówki, które za kilka euro dowiozą nas do centrum. Miasteczko to dość urokliwe miejsce. Na pewno warto zobaczyć Katedrę oraz fortyfikacje. Polecam wieczorne wyjście połączone z wizytą w knajpce lub restauracji.

Widok na Lipari

9. Vulcano – witaj komercjo

Dotychczas miałem wrażenie, że komercja nas omija albo my omijamy komercję. Wiadomo, że przed sezonem trudno mówić o wzmożonym ruchu restauracji, pamiątkarzy, ulotkarzy, wciskaczy chińskich pamiątek - jednak nie na Vulcano.

Może zanim dobijemy do portu w Vulcano kilka informacji o kotwicowiskach. Po północnej stronie wyspy znajdują się trzy kotwicowiska. Idąc od strony wschodniej a) Porto di Ponente b) kotwicowisko z małą plażą c) uwaga na wystająca skałę, wystaje z wody na jedynie 0,5 metra – średnica 1-2 m. Miejsce było trochę zaśmiecone. Jednak chyba najciekawszym punktem wybrzeża wyspy jest jaskinia, która znajduje się po jej zachodniej stronie, a dokładnie 38, 24, 133 N i 14, 56, 366 E. Można rzucić kotwicę, chociaż jest dość głęboko (staliśmy na 15 m). Miejsce nazywa się „Cala del Cavallo”.

Po wizycie w wyżej wymienionych miejscach zatrzymaliśmy się na Vulcano w Porto di Levante: http://www.tawernaskipperow.pl/porto-de-levante-volcano-marina-miejska,419,miejsce.html Postój na kotwicy, rufą do brzegu. Nie wiem jak w sezonie, ale nam oznajmili, że port jest darmowy. Chociaż należy uważać na miejscowego grubaska. Jest to osoba upośledzona, która stara się pomóc w podchodzeniu, pokazuje jak manewrować, łapie cumy i wszystko fajnie i cudownie, ale na koniec krzyczy sobie 10 EUR. Nie należy się tą osobą przejmować nawet jeśli zacznie się głośno zachowywać. Tak, tak… pewien biedny kierowca czekający w aucie na prom został tak zwyzywany przez ową osobę, że było to słychać chyba na całej wyspie. Niemniej nie jest to ktoś agresywny… bardziej męczący. Za każdym razem jak pojawialiśmy się przy jachcie, pojawiał się i on.

Na wyspie atrakcje są dwie, aczkolwiek nie każdemu mogą przypaść do gustu. Pierwszą z nich jest wejście na krater na szczycie którego znajdują się wyziewy siarkowe. Droga na górę zajmuje około 40 minut. Bilet kosztuje około 3 EUR, niemniej kiedy wychodziliśmy przed zmrokiem, już nikogo „na kasie” nie było. „Gorąco” polecam. Drugim miejscem są kąpiele siarkowe zaraz obok portu. Atrakcja dość charakterystyczna, bo przypomina to taplanie się w błocie o zapachu jajka. Jak ktoś nigdy nie próbował, chyba można polecić, aczkolwiek w sezonie będzie to miejsce bardzo zatłoczone i nie wiem czy z racji przerobu - zdrowe. Również odradzam strojenia się w najlepsze i najpiękniejsze odzienie. Zapach może pozostać przez kilka dni na ubraniu i trzeba je dobrze wyprać (kilkakrotnie), aby pozbyć się niemiłego fetoru.

Wyziewy siarkowe na szczycie Vulcano

Kąpiel w "siarkowym" błocie

Zaraz za kąpielami jajecznymi znajduje się plaża z bąbelkami na środku wody. Samo miasteczko jest dość skomercjalizowane. Nie ma za bardzo czego polecać – knajpkę gdzie pije się Carlsberga do frytek?

10. Wracamy na Sycylię

Dalsza część wyprawy zaczęła się od problemów z silnikiem. Po dopłynięciu do mariny Posejdon (http://www.tawernaskipperow.pl/posejdon-milazzo,760,marina.html), która jest najdalej na północ wysuniętą w Milazzo, musieliśmy poczekać na serwisantów z Palermo. Cześć osób zdecydowała się zostać w Milazzo, a druga grupa udała się na wyprawę do Taorminy. Na początku kilka słów o Milazzo. Miasto, bo to już raczej nie jest miasteczko, samo w sobie nie zachwyca. Z mariny rozpościera się widok na cześć przemysłową. Brudno, pełno śmieci – chyba radni nie mogą się dogadać z mafią odnośnie wywozu nieczystości. Miejsce niegodne polecenia, chociaż jako baza wypadowa na Wyspy Liparyjskie nadaje się bardzo dobrze z racji dogodnych połączeń komunikacyjnych.

A Taormina… aby tam dojechać, trzeba było z jachtu przesiąść się na pociąg. Miejscowość położona we wschodniej części wyspy, założona w IV wieku p.n.e., z główną atrakcją jaką jest Teatr Grecki. Czy warte zobaczenia? Według przewodników jak najbardziej , według mnie „nie”. Jeśli przed sezonem jest już tam masa turystów i jest dość tłoczno, to co dopiero musi być w wakacje? Dla mnie nie wiadomo jak piękna miejscowość by nie była, jeśli wkraczają do niej tłumy turystów, uniformizacja, niebotyczne ceny, to wszystko traci swój urok. Tak samo jest z Taorminą. Na uliczkach tłoczno, w knajpkach spotykamy hamburgery – które naprawdę nie są popularnym daniem na Sycylii. Rozumiem, że w Polsce także mamy masę Fast foodów, ale to były jedne z pierwszych, jakie spotkałem na Sycylii – dziwne prawda? Dwie rzeczy pozytywne zapamiętałem z tej miejscowości. Przepiękne miejsce, która można zobaczyć z okna pociągu Baia della Isola Bella oraz zakup gumowego pomidora – przezabawnie wyglądał rozpłaszczony.

Widok z ruin Teatru Greckiego na Taorminę

11. Nocny powrót do Palermo

Do Palermo dotarliśmy po nocnym przejściu. Po drzemce, udaliśmy się na ostatnie zwiedzanie. Trafiliśmy akurat na okres procesji wielkanocnych, które obchodzone są na Sycylii z wielką pompą.

Procecja Wielkanocna

Po południu wróciliśmy do mariny, oddaliśmy jacht z powrotem w ręce armatora i kilkanaście minut później byliśmy już na lotnisku.

Arrivederci Sycylio!

TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620