Co się dzieje, kiedy wypadniemy za burtę? To zależy; jeśli rzecz dzieje się w amerykańskim filmie, natychmiast zjawi się bardzo głodny rekin. No, chyba że jesteśmy samotnym mścicielem albo cycatą blondynką - ale powiedzmy sobie szczerze: nie wszyscy spełniamy te kryteria. Załóżmy jednak, że rzecz dzieje się w prawdziwym życiu: wypadliśmy, a załoga o tym wie i nas szuka. Jak dużo czasu jej zostało, żeby nas znaleźć i wyłowić?
Trochę cyferek
Największym zagrożeniem dla pechowca za burtą nie jest oczywiście morska fauna. Jeśli spojrzymy na poniższe dane, przekonamy się, że tym co nas zabije, najprawdopodobniej nie będzie rekin, ale zimno.
Szacowany, przeciętny czas przeżycia w wodzie wynosi… O, i tutaj niespodzianka. Dane są w tym względzie nieco rozbieżne - a i tak wszystkie źródła dodają na końcu, że jest to jedynie czas szacowany. Przyjrzyjmy się zatem bliżej tym szacunkom.
Według United States Search and Rescue Task Force, czasy przeżycia wyglądają tak:
W książce „Żeglarz i sternik jachtowy” A. Kolaszewskiego i P. Świdwińskiego czas przeżycia przy 10 stopniach to 3 godziny, a przy 0 stopni - 30 minut. W „Jachtowej żegludze przybrzeżnej” W. R. Dąbrowskiego przeczytamy, że dla temperatury od 10 do 15 stopni czas przeżycia wynosi „poniżej 6 godzin”, a przy temp. 4-10 stopni - „poniżej 3 godzin”.
Z kolei w tak zwanych Internetach czytamy:
A są i takie źródła, które twierdzą, że w wodzie o temperaturze zbliżonej do zera stopni Celsjusza przeżyjemy tylko… 2 minuty.
Teoria kontra praktyka
Jak widać, specjaliści nie są zgodni co do ilości czasu, jaki mamy do dyspozycji - tym bardziej, że stwierdzenie „do 6 godzin” może równie dobrze oznaczać pięć z dużym hakiem, jak i dwie.
Przyczyną takiego stanu rzeczy są przede wszystkim tak zwane różnice osobnicze, czyli nasz wiek, płeć, masa ciała (puszyści mają lepiej, bo tłuszcz izoluje organy wewnętrzne przez zimnem), ogólny stan zdrowia oraz sprawność fizyczna. Nie bez znaczenia są także: posiadanie kamizelki, rodzaj ubrania, wysokość fal, obecność wiatru i tak dalej.
Co ciekawe, ratownicy przyznają, że ogromne znaczenie dla długości przeżycia w wodzie mają czynniki psychologiczne, takie jak: odporność na stres, wola walki, instynkt przetrwania, czy wreszcie zwykłe, polskie „Co, ja nie dam rady?!”.
Co nas wykańcza?
Wszystkie przytoczone wcześniej dane opierały się na różnicy temperatury wody, do jakiej mogliśmy wpaść. Można by zatem wysnuć wniosek, że zabija nas hipotermia - i w przypadku cieplejszych wód (tak, to nie pomyłka: cieplejszych), rzeczywiście tak może być. Natomiast po upadku do naprawdę zimnej wody, mającej, powiedzmy poniżej 10 stopni Celsjusza, zwyczajnie… nie zdążymy zapaść na hipotermię. Co nas zatem wykończy?
Przede wszystkim szok termiczny; organizm mający 36,6 stopnia Celsjusza wpada nagle w środowisko o niemal 30 stopni chłodniejsze. Serce gwałtownie przyspiesza, wzrasta ciśnienie krwi, pojawiają się skurcze, a wszystkiemu towarzyszy spory stres. Nic dziwnego, że 20 procent śmiertelnych wypadków zdarza się w ciągu 2 minut (!!) od momentu wypadnięcia za burtę.
Jeśli szok nas nie pokona, kolejną fazą będzie… paraliż z zimna. Uroczo. Pamiętajmy jednak, że organizm ma swoje priorytety i nie należy do nich utrzymanie sprawności kończyn, ale przede wszystkim dotlenienie mózgu. Naczynia krwionośne w rękach i nogach ulegają zatem zwężeniu, mięśnie zaczynają w niekontrolowany sposób drżeć, a krew pompowana jest do głowy, bo tam jest komputer - i on ma zawsze pierwszeństwo. A że przy okazji całkowicie traci się kontrolę nad ruchami, cóż; c’est la vie.
Jak sobie pomóc?
OK., powiało grozą - ale przecież nie musi być tak dramatycznie; w końcu reszta załogi czyni wszelkie starania, by nas ratować. Zróbmy zatem, co tylko możemy, żeby nie płynęli po nas na darmo. A co dokładnie możemy? Całkiem sporo.
Przede wszystkim, postarajmy się uspokoić; zachowanie - nomen omen - zimnej krwi nie będzie w takiej sytuacji proste, ale panika nie jest naszym sprzymierzeńcem. Po pierwsze, podnosi nam ciśnienie (a to, jak już wiemy, mamy w pakiecie wskutek upadku do wody - i podniesienie go jeszcze bardziej tylko pogorszy sprawę), a po drugie sprawia, że podejmujemy głupie decyzje. Jedną z nich może być na przykład… niefrasobliwe zdjęcie czapki.
Przypominamy, że większość ciepła traci się przez głowę i dlatego każda dodatkowa warstwa jest tu na wagę złota. Czapka - nawet mokra - ochroni nas przed wiatrem znacznie lepiej, niż mokre włosy (albo równie mokra łysina).
Nieco inaczej rzecz wygląda z ubraniem; co prawda, ono również stanowi pewną warstwę izolacyjną, ale nie ma aż takiego znaczenia, bo pod wodą przecież nie wieje. Ubranie można zatem zdjąć, szczególnie jeśli czujemy, że ciągnie nas w dół, albo krepuje nam ruchy i tym samym utrudnia pływanie.
I na koniec najważniejsze: być może umknął nam fakt, że ilość czasu, jaką mamy na ratunek, zależy wprost od naszej masy: chudzi mają tu znacznie gorzej. Weźmy więc sobie do serca poradę, jaka widnieje na jednej z krakowskich cukierni: bądź bezpieczny - zjedz pączka.
Tagi: hipotermia, pływanie, woda