Gdy wychodzimy w morze z przyjaciółmi, wiemy o nich wiele. Lubimy się i może dlatego znów spotykamy się w takich okolicznościach. Każdy jednak z nich kiedyś był nam nieznany. Spotkaliśmy go pierwszy raz w życiu i od tego spotkania zależy nasza dalsza wspólna droga. Z jednymi długa. Innych zapiszemy w naszej pamięci, w zależności od naszego nastawienia do nich: albo jako dziwaków, wariatów, szaleńców, albo ludzi ciekawych, bo innych od nas samych.
Piotr1. Stał za sterem. Chłodny wiatr, świszcząc, kołysał połami plastikowego płaszcza przeciwdeszczowego, w który był ubrany. Ciemne od strug deszczu dżinsy oblepiały jego łydki. Cieknąca strumieniami woda spływała do przemoczonych trampek. Jego oczy, spod lekko przymrużonych powiek, wytrwale i nieprzerwanie skupione były na wskazaniach igły kompasu. Krople deszczu z cichym pluskiem spadające na twarz, spływając cienkimi strużkami, płukały słone od morskiej soli usta.
Stał tak już drugą godzinę. Mimo deszczu za kołnierzem, mimo przeszywającego wiatru docierającego do zziębniętych mięśni. Ani ryczący szum morza, ani zalewające pokład bryzgi słonej wody, ani świst wiatru i siekające pokład krople deszczu nie sprawiły najmniejszego wrażenia na sterniku. Stał jak posąg, delikatnie kręcąc kołem, trzymał kurs jachtu.
2. Zmiana wachty niejednemu przyniosłaby ulgę. Piotr bez słowa oddał ster zmiennikowi. Powolnym, obojętnym krokiem, podtrzymując się podczas przechyłów, skierował swe kroki ku zejściówce. Rozejrzał się po mesie w poszukiwaniu czegoś mocniejszego. Stała samotnie w kącie. Stukała cicho, kołysząc się wraz z jachtem. Chwycił czule zziębniętą dłonią jej obły kształt, uniósł do góry, zdjął zakrętkę, ze smakiem przytknął szyjkę do ust i pociągnął spory łyk. Poczuł rozgrzewające ciepło rozchodzące po jego wnętrzu. Podtrzymując się ścian, skierował się do koi, na którą legł tak, jak stał.
3. Już czas. Pierwszy wzywa załogę na pokład. Oczekiwany od kilku dni ląd widać już całkiem dobrze. Wystające spod wody skały wznoszą się ku górze. Rozległa zatoka wcina się w ląd, tworząc coraz węższy kanał podejściowy do portu. Ograniczają go skaliste wysepki. Co kilka kabli kołyszą się na fali żółto-czarne kardynałki oraz samotne czerwone i zielone boje szlaku żeglownego, wskazując zmęczonym żeglarzom drogę na zasłużony, po kilku dniach wyczerpującej żeglugi, odpoczynek.
Z każdą chwilą jest bliżej do główek portu. Pierwszy sprawdza, czy każdy wie, co ma robić. Już wachta dziobowa wyjmuje liny, by przygotować cumę i szpring. Wiążą, układają dbale ciężkie zwoje grubej liny na decku, knagują. Są w gotowości. Wypatrują miejsca cumowania. Na rufie też zorganizowany cichy rwetes. Przepychanie się do knag, obok zaaferowanego manewrowaniem sternika, układanie lin.
Piotr przed wyjściem na pokład pamiętał spotkać się ze stukającą butelką i zasięgnąć jej inspiracji na kolejne godziny. Chwiejnym krokiem podszedł do masztu, pod którym zajął jak najwygodniejszą pozycję. Teraz spokojnym wzrokiem kontroluje ruchy swych palców na klawiaturze telefonu komórkowego. W końcu pojawił się zasięg. Można zadzwonić do domu, wysłać SMS. Już tak dawno nie słyszał głosu swojej mamy i kochanego taty.
- Gdzie te odbijacze?! – słychać ochrypły, donośny głos kapitana. Ktoś rzuca się do bakist w ich poszukiwaniu. Podawane z rąk do rąk trafiają na swoje miejsce na relingach. Piotr nic. Stuka nowy tekst. Może do cioci. Ona zawsze taka miła.
- Longside prawą burtą!. Odbijacz manewrowy, na dziób! Przygotować szpring dziobowy do rzucenia na ląd! Silnik, mała wstecz! Desant, przy wantach prawej burty! - Kłapanie butów rozbrzmiewa po pokładzie. Ciche, porozumiewawcze spojrzenia, krótkie słowa. Wszystko na swoim miejscu? Piotr ze skupionym na telefonie wzrokiem siedzi ciągle pod masztem. Pewnie sprawdza, czy jest tu jakiś zasięg. Może siostra się niecierpliwi. Musi się martwić o to, czy szczęśliwie dopłynął.
Pierwszy pokazuje coś na palcach. Zbyt długi ten pokład, by było słychać, co przy tym mówi. -Trzy, dwa, jeden metr. – Desantowa! Niesie głos od prawej burty.
- Silnik, cała wstecz! Silnik, zero! Desant na ląd! Szpring dziobowy na ląd! Szpring dziobowy wybierz i obłóż! Ster, lewo! Silnik, mała naprzód! Cuma rufowa, na ląd! -Szybkie jak strzała komendy regulują każdą sekundę działań załogi. Piotr powłóczystym spojrzeniem podniósł wzrok z ekranu telefonu. Lekko uniósł się na łokciu. Wygodniej usiadł. Na innej części pośladka.
Piotrokazał się ciekawym, twardym człowiekiem. Opornym na wszystko. Na chłód, wiatr, zacinające bryzgi fal i deszczu. Opornym na przynaglające słowa kapitana, oficerów, kolegów. Miał silną wolę. Jak postanowił stać – stał. Jak postanowił wysłać SMS – wysyłał. Jak postanowił wypić – pił. Niezależnie od okoliczności. Nic nie było w stanie wybić go z wewnętrznej strefy komfortu, do wspólnego, zespołowego działania.
I cóż było robić? Czasem tak się zdarzy. Można było wchodzić w konflikt. Wymuszać działanie na różne mniej lub bardziej wymyślne sposoby. Można wozić też musztardę luzem. Ale po co? I tak, jak grochem o ścianę. Po pierwszych próbach trafiających w próżnię, tylko czasem, w chwilach szczególnych, słychać było zirytowanie brzmienie głosów współtowarzyszy podróży. Kolejne dni przyniosły ciche zawieszenie broni, dające wszystkim gwarancję spokoju.
Jak pokazuje ten obraz, bywają sytuacje, w których lepiej czasem odpuścić. Nie wiadomo, z kim przyjdzie nam spotkać się na pokładzie wymarzonego jachtu kołyszącego się na falach morza. Nie wszyscy są tacy jak my sami. Hołdujemy różnym wartościom, realizujemy swoje różne potrzeby. Może zamiast urabiać wszystkich na podobny kształt albo też przyklejać dziwne etykiety, zaciekawić się drugim człowiekiem i zapytać samego siebie, jak on to ma, że robi to, co robi?
To ciekawe…