Polonez Cup
Kiedy płynąłem w roku 1973 "Polonezem" dookoła świata, w Polsce dyskutowano pod hasłem "Nie zmarnujmy sukcesu POLONEZA". Na czym miał polegać sukces nie precyzowano, ale domyślać się należało, że nie chodzi o sukces żeglarza, który ten jacht prowadzi tylko o potencjał polskich stoczni jachtowych i jego możliwości eksportowych.
Wtedy to właśnie reprezentanci Stoczni Jachtowej im. Leonida Teligi, Kuba Jaworski i Jerzy Siudy rozegrali wyścig samotnych żeglarzy ze Świnoujścia wokół Bornholmu i z powrotem.
To właśnie ten wyścig rekonstruuje od paru lat niestrudzony Krzysztof Krygier i z roku na rok skupia coraz większą ilość uczestników, która w tym roku przekracza 40 zawodników.
Już w zeszłym roku pojawiłem się na starcie, żeby wesprzeć ciekawą inicjatywę, a w tym roku zgłosiłem się, i dla własnej przyjemności i po to, żeby koledzy mogli "dołożyć Baranowskiemu", bo wiem, że ich to bardzo ucieszy.
Startuję z pewną melancholią, bo to już nie ten "Polonez" o pięknej linii pokładu, przerobiony z jachtu regatowego na turystyczny, o kadłubie z pełną wysokością stania wewnątrz i nadbudówce, która upodabnia ten jacht do tysięcy innych. A mogło być inaczej, gdyby szanowano zasłużone jachty.
Krzysztof Baranowski - jeden z najsłynniejszych polskich żeglarzy. Pierwszy Polak, który dwukrotnie opłynął samotnie kulę ziemską. Autor wielu książek oraz filmów dokumentalnych. Odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Prowadzi Szkołę pod Żaglami.
Tagi:
felieton,
baranowski