Żagloskrzydła, czy też żaglopłaty to poważna konkurencja dla tradycyjnych żagli. Czy zatem jest szansa, że w niedługim czasie zdominują one żeglarstwo i wyprą prawdziwe „szmaty”? Co będzie to oznaczało dla zwykłych żeglarzy? Może trzeba będzie zmienić teksty szant? Czy obok patentu żeglarza będziemy też musieli wyrobić licencję pilota?
Tradycyjne żagle
Tradycyjne żagle mają szereg zalet... oraz tyle samo wad. Zauważmy przy tym, że mówiąc „tradycyjne” nie do końca mamy na myśli takie same „szmaty”, na jakich pływano w czasach świetności wielkich żaglowców.
Współczesne żagle szyte są nieco inaczej, a co za tym idzie, ich „tradycyjność” jest mocno dyskusyjna. Ok, są białe (zwykle), powiewają na maszcie i służą nam za „pędnik wiatrowy”. Ale tak naprawdę, ich konstrukcja oraz materiał, z jakiego są uszyte, mają coraz mniej wspólnego ze zwykłym płótnem.
Nie jest to zresztą szczególnie zaskakujące w świetle faktu, że liny też nie są już wykonane wyłącznie z surowców naturalnych; nie wspominając już o kadłubie pokrytym tradycyjnym (czyżby?) żelkotem oraz „podstawowym” wyposażeniu łodzi, na które składają się radia, plotery, radary, sondy i prysznice z ciepłą wodą. No i obowiązkowy element, czyli wynalazek pana Diesla, zapewniający nam napęd, prąd i jakie takie poczucie sprawczości. Wszystko to jakoś nie przeszkadza nam cieszyć się żeglarstwem i nazywać siebie żeglarzami – dlaczego zatem upieramy się przy „tradycyjnych żaglach”?
A kto się upiera?
Wydaje się, że tak naprawdę wcale nie chodzi tu o opór przed stosowaniem nowinek technicznych, tylko o wzajemnie niewchodzenie sobie w paradę, co w przypadku miłośników żeglowania i lotnictwa staje się coraz trudniejsze.
Jak wiadomo, lotnictwo i żeglarstwo mają ze sobą wiele wspólnego - choćby nazewnictwo: kapitan, pokład, mostek, załoga, bulaj, port, i tak dalej... Poza tym, obie te dyscypliny bazują na prawach fizyki i siłach przyrody, które - z mniejszym bądź większym powodzeniem - usiłują wykorzystać do własnych celów. Wzajemne przenikanie się tych dziedzin życia sprawiło, że prędzej czy później musiało dojść do fuzji i powstania swoistej hybrydy: nowego rodzaju żagla, zwanego roboczo żagloskrzydłem lub żaglopłatem.
Za wynalazcę żagloskrzydła uznaje się Johna Walkera - inżyniera lotnictwa, który brał udział w pracach nad stworzeniem Concorda (tak, tego samolotu ze śmiesznym dziobem). Pan Walker w 1968 r. (czyli dawno temu) skonstruował prototyp żaglówki Planesail, wyposażonej właśnie w żagloskrzydło. Ale jemu było wolno – był facetem od samolotów oraz żeglarzem, więc niejako z definicji łączył w sobie oba te światy. I to z powodzeniem, bowiem jego wynalazek okazał się naprawdę udany.
Czy żagloskrzydło jest lepsze niż żagiel?
W zasadzie to... jest. Zasada jego działania jest podobna, jak w przypadku skrzydła samolotu - z tą różnicą, że kształt skrzydła samolotu pozwala na wytwarzanie siły ciągu tylko po jednej stronie. Natomiast w przypadku żagloskrzydła jest to możliwe po obu stronach.
Zmianę kierunku działania siły ciągu osiąga się poprzez rotację jednego z segmentów żagloskrzydła (to tak w ogólnym zarysie: w praktyce trwają prace nad udoskonaleniem tego systemu i zastosowaniem małego płata sterującego, co ma na celu między innymi sprawienie, by jednostka sama ustawiała się pod wiatr. Nawiasem mówiąc, takie innowacyjne pomysły rodzą się również w Polsce, wśród młodych inżynierów Politechniki Warszawskiej). I po co tyle zachodu? Czy nie lepiej oprzeć się na wypróbowanych od setek lat konstrukcjach?
No właśnie nie lepiej. Stosowanie żagloskrzydeł pozwala bowiem na uzyskanie siły ciągu aż o 30 proc. większej, niż w przypadku zwykłych żagli. 30 procent... Jest o co walczyć.
Skoro zatem żagloskrzydła są aż tak dobre i powstały w latach '60 ubiegłego millenium, to dlaczego dzisiaj nadal mocujemy się ze „szmatami”? Czemu nie spotykamy ich na łódkach czarterowych?
O co chodzi?
Jak nie wiadomo... to wiadomo. Tak, o pieniądze też – ale w tym przypadku dochodzą jeszcze inne czynniki. Przede wszystkim, konstrukcja żagloskrzydła jest bardziej skomplikowana niż żagla. Samo żagloskrzydło jest zwykle zintegrowane z masztem (czyli on też musi być odpowiednio przystosowany), zaś ruchomy element pozwalający na zmianę krzywizny żaglopłatu, a co za tym idzie – na zmianę halsu, musi działać na zasadzie rotacji i może mieć sztywną, albo elastyczną konstrukcję. Ale zawsze trochę bardziej skomplikowaną, niż konstrukcja szota.
Ma to w praktyce dwojakie skutki: po pierwsze sprawia, żaglopłaty są dość drogie – a w każdym razie, są znacząco droższe od tradycyjnych żagli. Po drugie, ich obsługa jest nieco inna i wymaga odpowiedniego przeszkolenia załogi. Tłumaczy to, dlaczego podczas wakacyjnych, turystycznych rejsów nie stosuje się takich rozwiązań.
Istnieje jednak taka nisza żeglarska, w której ani koszty, ani trudność obsługi nie grają roli, bowiem liczy się tylko prędkość: tak, macie rację – chodzi o żeglarstwo regatowe. Od kiedy w 1988 roku napędzany żagloskrzydłem katamaran Stripes and Stars zwyciężył w pucharze Ameryki, stało się jasne, że w temacie osiągów żagloskrzydła rządzą; dlatego też począwszy od lat '90 biegłego wieku, wszystkie jednostki przeznaczone do bicia rekordów miały taki właśnie napęd.
Przyszłość to prędkość?
Może i tak... nie ma jednak nic za darmo. Współcześni rekordziści, m. in. Macquarie Innovation i Yellow Pages Endeavour pływają z prędkościami rzędu 50 węzłów (czyli ok. 90 km/h), ale aby osiągnąć tak imponujący wynik, obok żagloskrzydła potrzebują jeszcze specjalnej konstrukcji kadłuba. Jej wyjątkowość polega zaś na asymetrii, która ma przeciwdziałać gigantycznej sile przechylającej. Wszystko pięknie, ale w efekcie jednostki te mogą płynąć... tylko jednym halsem. Na razie.
Być może jednak wykorzystanie innych, lżejszych materiałów oraz niewielka modyfikacja żaglopłatu pozwoli wkrótce na zmianę tego ponurego stanu rzeczy? Tańsze, bardziej wydajne i łatwiejsze w obsłudze żagloskrzydła trafią pod przysłowiowe strzechy i umożliwią naszym wakacyjnym Bawarkom osiąganie zawrotnych prędkości na każdym kursie?
Tylko czy na pewno jesteśmy na to gotowi? I czy o to właśnie nam chodzi podczas leniwych, wakacyjnych rejsów? Chyba niekoniecznie. Ale z drugiej strony - skoro moglibyśmy pływać znacznie szybciej (i to za darmo; przynajmniej dopóki nikt nie wpadnie na to, by opodatkować wiatr), takie szybkie żaglowce to byłaby świetna alternatywa dla promów czy nawet samolotów. I to w stu procentach ekologiczna. Wow.
Tagi: żagloskrzydło, żagle, napęd, jacht