TYP: a1

Ściema po rosyjsku, czyli jak nie dopłynąć na biegun?

środa, 5 lipca 2017
Anna Ciężadło

Czy można wpaść na durny pomysł, ponieść sromotną (i zasłużoną) klęskę, a mimo to - trafić do Wikipedii i patronować największemu żaglowcowi świata?

Otóż, da się. Wystarczy, że wielka polityka wymiesza się z równie wielką ambicją, a całość zostanie solidnie zmrożona w bardzo nieprzychylnym klimacie - i nikt tak naprawdę nie stwierdzi, ile kłamstwa jest w kłamstwie. A więc, jak to w końcu było z tym biegunem? I kto właściwie dopłynął tam pierwszy?

[t][/t] [s]CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=1283972[/s]

Pierwszy!

 

Kto zdobył biegun północny? Hmm, to... zależy. Niby sprawa powinna być jasna, ale, jak się zaraz przekonamy, nie do końca tak to wygląda. Pierwszym, który twierdził (chociaż nie potrafił przedstawić na to żadnych dowodów), że dotarł do bieguna, był lekarz i badacz polarny, Frederic Albert Cook. Kolejnym, który pretendował do miana pierwszego zdobywcy bieguna, był niejaki Robert Edwin Peary i jego wesoła kompania (spór o pierwszeństwo pomiędzy Cookiem a Pearym miał rozstrzygnąć H. Arctowski, o czym pisaliśmy przy innej okazji).

Facetem, który z całą pewnością dotarł na biegun, chociaż nie na własnych nogach, był Amundsen, a dokonał tego czynu, lecąc w balonie. Miało to miejsce w 1926 roku. Natomiast pierwszym nawodnym statkiem, który z całą pewnością dopłynął do bieguna, był radziecki okręt atomowy Arktika; rzecz miała miejsce 17 sierpnia 1977 roku i wymagała sporo samozaparcia, bowiem po drodze należało skruszyć lód o grubości 4 m.

 

Jednak, dopóki istniał ZSRR, rosyjscy uczniowie uczyli się troszkę... alternatywnej wersji historii. Według niej, do bieguna udało się dopłynąć już w 1914 roku (czyli jeszcze przed Amundsenem), a miał tego dokonać zupełnie nieatomowy stateczek Swiatoj muczenik Foka. Jak było naprawdę?

 

Pomysł pana Siedowa

 

Niejaki Gieorgij J. Siedow, człowiek mało popularny, za to niezwykle ambitny, w kwietniu 1912 roku wpadł na błyskotliwy pomysł popłynięcia na biegun. Idea nie była może całkiem bez sensu, ale Rosjanin postanowił, że wyprawę rozpocznie już w czerwcu (czyli za 2 miesiące), co nawet przy dzisiejszych możliwościach jest pomysłem, delikatnie mówiąc, mało rozsądnym. Siedow był jednak ogólnie nielubiany, więc nikt go specjalnie nie żałował.

Dlaczego właściwie Siedowowi tak się spieszyło? Ano, tak się złożyło, że zbliżała się 300. rocznica objęcia władzy przez dynastię Romanowów, a wówczas car Mikołaj II miał się jeszcze całkiem dobrze i nikomu nie przyszłoby do głowy, że w niedługim czasie dopadnie go przeznaczenie. Czyli bolszewicy.

Gieorgij też o tym nie wiedział, zatem postanowił wkupić się w łaski cara i uparł się, że przeprowadzi swoją wyprawę i stanie się ona wielkim sukcesem, a on sam zyska sławę, uznanie, a może nawet jakiegoś kumpla?

 

(Fal)start

 

Statek, na którym miała odbyć się wyprawa, był równie świetnie przygotowany do tego zadania, jak i cała reszta; czyli wcale. Kłopoty zaczęły się jeszcze w porcie, gdy wyszło na jaw, że jednostka jest mocno przeciążona i trzeba pozbyć się części balastu.

Siedow niezmiernie się zirytował tym faktem i sam, własnoręcznie, wrzucił do wody parę zupełnie zbędnych rzeczy. Na przykład... radiostację.

Mimo sporych trudności obiektywnych, wyprawa ruszyła – z tym, że po kilku tygodniach utknęła w lodzie na Nowej Ziemi. I to na rok. Uparty Siedow brnął jednak dalej, i gdy tylko lody puściły, ruszył naprzód, dopływając do Ziemi Franciszka Józefa.

Tam jednak czekał go kolejny dłuższy postój, tym razem nie z powodu lodów, ale z przyczyny... braku węgla (co tłumaczy, dlaczego Rosjanie tak lubią statki z napędem atomowym).

 

Houston, mamy problem!

 

OK., Houston to niekoniecznie właściwy kierunek, ale problem dotarcia na biegun jakby nabrzmiewał, a właściwie – pojawiły się kolejne kłopoty; Siedow zaczął chorować na szkorbut (co po dwóch latach na lodzie nie było niczym zaskakującym), a  inni uczestnicy  wyprawy, która od początku nosiła poważne znamiona szaleństwa, zaczęli podejrzewać, że szef jakby traci kontakt z rzeczywistością, żeby nie powiedzieć – świruje.

Niezależnie od kondycji psychofizycznej kierownika, wyprawa trwała. 5 lutego 1914r. Siedow, w towarzystwie dwóch innych wybrańców losu, opuścił pokład stateczku i udał się na podbój bieguna. Pieszo.

Miesiąc później owi wybrańcy powrócili – niestety, bez Siedowa. Wycieczka okazała się totalną klapą, bowiem wędrowcy przeszli jakieś 100 km. Czyli, do bieguna pozostawało jeszcze drobne... dwa tysiące. Oj tam, oj tam...

 

„Wyjście Awaryjne”

 

Taki właśnie tytuł nosiła niezapomniana komedia, w której Bożena Dykiel, odtwórczyni głównej roli, stwierdziła: „Na propagandzie nie ma co oszczędzać”. Trudno o lepsze podsumowanie tego, co działo się dalej w temacie wyprawy Siedowa.

Przede wszystkim, mimo wszelkich znaków na niebie, ziemi i lodzie, wyprawę uznano za... sukces. Siedowa z kolei postrzegano nie jako nieudacznika, który porwał się z motyką na słońce (i to z niskich pobudek), ale jako wybitnego badacza Arktyki oraz bohatera; żeby było ciekawiej – bohatera Związku Radzieckiego (temat zamiaru uczczenia 300 lat panowania dynastii carów zgrabnie ominięto). Rządzący od niedawna bolszewicy bardzo potrzebowali  sukcesów, a coś takiego, jak rzekome zdobycie bieguna, idealnie podkręcało im PR.

Dlatego fakt, że Siedow wcale nie zdobył bieguna, a car, dla którego miał to zrobić, też już jakby stał się nieaktualny, nie oznaczał, że historia się skończyła. Szaleństwo miało ciąg dalszy, i to całkiem spektakularny: imię Siedowa nadano zatem wyspie, dwóm zatokom, lodołamaczowi i jeszcze paru innym obiektom.

Po morzach i oceanach do dziś pływa zresztą STS Siedow - majestatyczny, czteromasztowy żaglowiec, który mogliśmy podziwiać w Szczecinie w ramach The Tall Ships' Races 2007.

Siedow jest dzisiaj największym szkolnym żaglowcem na świecie, a przez wiele lat był to największy żaglowiec w ogóle. Cóż, w końcu to rosyjski statek (chociaż ma niemieckie korzenie, niczym caryca Katarzyna) - a to zobowiązuje.

 

 

 

Tagi: Rosja, żaglowiec, biegun, wyprawa
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 3 grudnia

W Berdyczowie urodził się Józef Korzeniowski, pisarz marynista, znany później jako Joseph Conrad; jako młody człowiek wyemigrował do Anglii, gdzie zaciągnął się na statek. Po latach służby na morzu osiadł w południowej Anglii, gdzie zmarł w 1925 r.
czwartek, 3 grudnia 1857