Jeżeli zapytamy niezawodnego Wujka Google o największy cmentarz na naszym kontynencie, podpowie nam Ohlsdorf w Hamburgu. I będzie to oczywiście prawdą – ale tylko jeśli weźmiemy pod uwagę cmentarze lądowe. W rzeczywistości bowiem największym cmentarzyskiem Europy może być... Bałtyk. Nikt nie wie, ile ofiar pochłonęły jego wody. Warto jednak przypomnieć choć część z nich.
Niemiecka trójka
Tym, co łączy Ohlsdorf z cmentarzyskiem na dnie Bałtyku jest fakt, że oba mają coś wspólnego z naszymi zachodnimi sąsiadami. Najsławniejszymi jednostkami, które skończyły na dnie Bałtyku, są bowiem trzy niemieckie okręty:
Gustloff – wraz z nim utonęło 8 do 10 tys. osób,
Goya – pochłonął życie 6 lub 7 tysięcy osób,
Steuben - zatopiony 10 dni po Gustloffie. 4,5 tys. osób.
W sumie daje to od 18,5 tys. do nawet 21,5 tys. ofiar. Rozbieżności w liczbach wynikają głównie stąd, że zarówno na pokładzie Gustloffa, jak i Goi, znajdowały się osoby nieujęte w oficjalnych spisach pasażerów i ich liczba jest tylko szacunkowa. Mimo wszystko robi wrażenie – i w tym świetle fakt, że Gustloffa, Goyę i Steubena nazywa się Bałtyckimi Titanicami, zakrawa na ponury żart; dla przypomnienia, katastrofa Titanica pochłonęła 1500 ofiar. Różnica jest taka, że na Titanicu zginęli przypadkowi ludzie, z powodu zderzenia z górą lodową. Wspomniane tu trio to efekt zatopienia podczas działań wojennych – a ofiarami byli przedstawiciele narodu, który tę wojnę rozpętał i przez lata czerpał z niej korzyści.
Tragedia w Zatoce Lubeckiej
W Zatoce Lubeckiej w ostatnich dniach kwietnia, a więc w czasie, gdy III Rzesza przegrywała już wojnę, rozegrał się prawdziwy dramat. Hitlerowcy, chcąc zatrzeć ślady swoich zbrodni, zapędzili wówczas więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych do ładowni statków, które zamierzali wraz z nimi zatopić. Był to prosty plan na szybkie pozbycie się wielu świadków. Statkami wykorzystanymi do tego celu były:
liniowiec "Cap Arcona" – tu zgromadzono 4,5 tys. osób,
frachtowiec "Thilbek" – 2,8 tys. osób.
2 maja alianci nakazali wszystkim statkom Kriegsmarine zawinięcie do portu pod groźbą zatopienia. Jednostki, które nie poddały się ultimatum (w tym "Cap Arcona" i "Thilbek), zostały zbombardowane przez Królewskie Siły Powietrzne.
Warto w tym miejscu podkreślić, że podczas konferencji poświęconej planom pozbycia się śladów niemieckich zbrodni, zarówno kapitan Thielbeka John Jacobsen, jak i Cap Arcona Heinrich Bertram odmówili zaokrętowania na swoich jednostkach więźniów obozów koncentracyjnych. Jacobsena kosztowało to utratę stanowiska.
MS Estonia i teorie spiskowe
W powojennej historii bałtyckich tragedii najbardziej tajemniczym wydarzeniem wydaje się historia promu Estonia, jaka rozegrała się we wrześniu 1994 roku. Ten pasażersko-samochodowy statek zatonął w ciągu zaledwie kilkunastu minut, zabierając ze sobą 852 osoby.
Dramat rozegrał się nocą; jednostka była w drodze z Tallina do Sztokholmu i mimo niekorzystnych warunków pogodowych (wiatr 7-8B i sześciometrowe fale) płynęła zgodnie z rozkładem. Około pierwszej w nocy załoga usłyszała podejrzane trzaski od strony dziobu, jednak nie było widać żadnych uszkodzeń. Kwadrans później doszło do urwania furty dziobowej, przez co prom zaczął błyskawicznie nabierać wody i o 1.50 zniknął z radarów. Większość pasażerów została uwięziona wewnątrz jednostki i utonęła.
Komisja badająca przyczyny tragedii ustaliła, że przyczyną zdarzenia były wady konstrukcyjne, jednak fakt, że prom zatonął bardzo szybko, przyczynił się do rozwoju teorii spiskowych. Najpopularniejsza z nich sugerowała, że przyczyną zatonięcia Estonii był wybuch bomby, co miało pozostawać w ścisłym związku z przemytem rosyjskiej broni. Co ciekawe, 10 lat po tragedii wyszło na jaw, że rzeczywiście prom był wykorzystywany w transporcie nielegalnie zakupionej broni. Nie było jednak mowy o bombie.
Jan Heweliusz
W naszych rozważaniach nie sposób pominąć największej katastrofy polskiego statku podczas pokoju, czyli zatonięcia Heweliusza, jakie miało miejsce w 1993 roku. Katastrofa tego promu kosztowała życie 55 osób pochodzących z Polski, Czech, Austrii, Węgier, Norwegii i Szwecji.
Tu również jedną z przyczyn zatonięcia statku była pogoda – około 3.30 w nocy na Bałtyku rozpętał się sztorm osiągający w porywach nawet 12B. Jedną – ale nie jedyną. Cztery dni wcześniej podczas cumowania w Ystad doszło bowiem do uszkodzenia furty rufowej, co jednak nie zostało zgłoszone organom administracji morskiej, a armator zdecydował, że najkorzystniejszym wyjściem będzie naprawa „na raty” podczas postojów w Świnoujściu, bez należytego remontu w stoczni. Zły stan techniczny oraz szereg innych błędów popełnionych zarówno podczas feralnego rejsu, jak i przy wcześniejszych remontach doprowadziły w efekcie do tragedii. Trzeba zaznaczyć, że większość pasażerów przeżyła samo zatonięcie jednostki – jednak temperatura rzędu 2 stopni Celsjusza, silny wiatr i fale zalewające tratwy ratunkowe okazały się już dla nich zabójcze.
Tagi: Bałtyk, cmentarz, katastrofa, zatonięcie