TYP: a1

Delfin stróż

piątek, 5 kwietnia 2019
Hanka Ciężadło

Delfiny to szczególne stwory; nie do końca wiadomo, czy ich wdzięczny uśmiech skrywa jakieś niecne zamiary (w końcu to inteligentne bestie), czy też jest wyrazem szczerej sympatii względem rodzaju ludzkiego.

Historia dowodzi jednak, że prawdziwa jest ta druga opcja. Delfiny nas lubią. Za co? Trudno powiedzieć. Ale lubią nas niewątpliwie. Jednym z najbardziej niezwykłych przykładów tej delfiniej przychylności był Pelorus Jack.

Szaraczek

Na świecie istnieje ponad 40 gatunków delfinów. Największą popularnością cieszą się butlonose, ale warto pamiętać, że do delfinów zaliczamy nawet orki (serio serio). Mniej znanym, ale za to bardzo ciekawym przedstawicielem tego rodu jest delfin Risso, zwany też delfinem szarym - co zresztą nie do końca jest prawdziwe, bowiem z wiekiem staje się on coraz bielszy.

Z wyglądu delfin Risso przypomina butlonosych kuzynów, ale w odróżnieniu od nich nie posiada wydłużonego pyska, lecz ma bardziej masywną głowę z wypukłym czołem (choć nie tak wypukłym, jak na przykład białucha). Na dodatek delfin szary posiada jeszcze jedną, szczególną cechę: jego uśmiech jest iście zniewalający i potrafi rozczulić nawet najtwardsze marynarskie serca.

Jeden z takich właśnie zwierzaków mieszkał na przełomie XIX i XX wieku w okolicy Nowej Zelandii i sprawował tam naprawdę odpowiedzialną fuchę. Był bowiem przewodnikiem: prawdziwym, niezawodnym przyjacielem ludzi, i to pomimo faktu, że nie zawsze zasługiwali oni na tę przyjaźń.

 

Diabelskie przejście

Na świecie jest kilka miejsc, które zasługują na powyższe miano, a jednym z bardziej spektakularnych jest Cieśnina Cooka, a konkretnie - jej fragment, noszący miano French Pass. Lokalne zawirowania, silne, zmienne prądy, zdradzieckie skały i inne niespodzianki, jakie zgotowała w tym miejscu natura sprawiają, że przeprawa przez French Pass to nie jest miła wycieczka. Tak się jednak składa, że właśnie tamtędy prowadzi szlak morski z Wellington do Nelson. Przebycie tej trasy było (i nadal jest) jest wyzwaniem arcytrudnym. No, chyba, że ma się naprawdę dobrego przewodnika. Na przykład delfina. Pozostaje jednak pytanie, dlaczego delfin miałby nam pomagać?

To już kwestia z pogranicza filozofii, etyki, biologii i zapewne jeszcze paru innych dziedzin. Nie wiemy, co dzieje się w delfiniej głowie. Trudno też powiedzieć, dlaczego tak się złożyło, że jeden z delfinów zrozumiał, że człowieki muszą prowadzić swoje statki przez możliwie głębokie wody, z dala od skał - i dlaczego postanowił im pomagać.

Ale postanowił i tego się trzymał, służąc za przewodnika i pokazując bezpieczną drogę. Co ciekawe, nigdy się nie mylił. Zawsze był na posterunku, regularnie towarzysząc statkom kursującym pomiędzy Wellington i Nelson.

Delfin zwykle czekał w okolicy Pelorus Sound, dlatego też zyskał miano Pelorus Jack. Doszło nawet do tego, że załogi, nie widząc go, specjalnie zwalniały i czekały, aż się pojawi, by móc podążać wyznaczanym przez niego śladem. Mało jednak brakowało, żeby ta historia potoczyła się zupełnie inaczej.

 

Delfin i baba

Mówi się że gdzie diabeł nie może, tam babę pośle, jednak w tym przypadku najwyraźniej coś poszło nie tak - i właśnie obecność baby na pokładzie sprawiła, że legenda Pelorus Jacka w ogóle miała szansę się rozpocząć.

Pierwszy raz zauważono jego obecność w 1888 roku, kiedy to postanowił towarzyszyć szkunerowi Brindle. Początkowo jednak załoga, widząc śmigającego przed dziobem delfina, postanowiła go… zabić. Nie pytajcie dlaczego, my też nie wiemy.

Na szczęście, na szkunerze obecna była prawdziwa szara eminencja, czyli żona kapitana - i ona właśnie namówiła załogę, by ta odstąpiła od swojego morderczego planu. Pani kapitanowa była widać przekonująca, bowiem delfinowi darowano życie - a po chwili załoga ze zdumieniem zauważyła, że ewidentnie prowadzi on statek przez wąski kanał. Postanowiono więc za nim podążać - i tak już zostało. Od tamtego czasu, przez kolejne 24 lata, Pelorus Jack bezpiecznie przeprowadzał statki przez zdradzieckie wody i zakamarki French Pass.

 

Przyjaciel… ale nie wszystkich

Sława dzielnego delfina rosła i z czasem stał się on prawdziwą atrakcją turystyczną, a zarazem dobrym duchem tamtejszych wód. Pojawiał się na pocztówkach i w gazetach, a wspominały o nim nawet takie sławy, jak Mark Twain, czy Frank T. Bullen.

Wydawać by się mogło, że tak sympatyczny i usłużny zwierzak mógł być tylko kochany. W końcu pomagał, i to za zupełną darmochę, a przy tym robił to z właściwą delfinom finezją i radością życia. Niestety, wśród przedstawicieli rodzaju ludzkiego zawsze znajdą się okazy, za które reszta świata może się co najwyżej wstydzić; na początku XX wieku zdarzyło się, że na parowcu SS Penguin znalazł się…. no, bądźmy litościwi: znalazł się „człowiek”, który strzelił do Pelorus Jacka z karabinu. Trafił, ale na szczęście nie zdołał go zabić.  

Ten bezsensowny akt wywołał powszechne oburzenie wśród opinii publicznej oraz żądania ustanowienia prawnej ochrony delfina. W tym celu podjęto zatem stosowne uchwały i ustanowiono przepisy mające zapobiegać ludzkiej głupocie. A ta, jak już wiemy, jest naprawdę bezdenna. Co ciekawe, mimo tego incydentu odważny delfin nadal pomagał statkom, chociaż… już nigdy nie poprowadził SS Penguin. Który, nawiasem mówiąc, w 1909 roku zatonął w drodze do Wellington.

 

Co się z nim stało?

Pewnego dnia Pelorus Jack zniknął i nigdy więcej się nie pojawił. Pasażerowie oraz załoga na próżno wypatrywali jego sylwetki i nikt nie wiedział, co właściwie się z nim stało. Jedno było pewne - skoro wierny zwierzak przestał przeprowadzać statki, to prawdopodobnie już nie żył.

Hipotez co do jego śmierci było kilka, jednak prawda na zawsze pozostała owiana tajemnicą. Jedna z teorii głosiła, że delfin został zabity przez norweskich wielorybników, którzy w 1912 kotwiczyli akurat w okolicy Pelorus Sound. Inna legenda opowiada z kolei o człowieku, który już na łożu śmierci wyznał, że kiedyś po silnej burzy, idąc wraz z ojcem plażą, znalazł umierającego delfina. Obaj mężczyźni, nie mogąc patrzeć na mękę zwierzęcia, postanowili je dobić i dopiero po czasie zdali sobie sprawę z faktu, że był to Pelorus Jack. Umierający mężczyzna twierdził, że obraz tego dnia prześladował go do końca życia.

Najbardziej prawdopodobna jest jednak teoria, że delfin umarł… ze starości. W końcu pojawiał się regularnie przez 24 lata (od 1888 do 1912), a kiedy po raz pierwszy postanowił towarzyszyć statkom, nie był już przecież oseskiem. Tak czy owak, legenda dzielnego zwierzaka pozostała żywa nawet po jego śmierci. Jego imieniem nazwano taniec, firmę promową, czekoladki, kilka nowozelandzkich piosenek, a nawet - całkiem dobre wino. Chyba na to zasłużył.



 


 

Tagi: delfin, przewodnik, Cieśnina Cooka
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620