Jeśli archetypowy człowiek morza ma zamiar czymś się truć, to zdecydowanie powinien stosować do tego celu fajkę. Jednak nie byle jaką – w dobrym tonie jest bowiem pykać fajkę marynarską. Z taką „lądową”, albo - o zgrozo! - z papierosem, lepiej się nawet nie wychylać z kajuty, żeby nie narobić sobie obciachu.
Czy jednak wiecie skąd wzięła się tradycja palenia fajek - i dlaczego w tym przypadku równość zupełnie nie dotyczyła kobiet?
Początki
Początki palenia podczas rejsów nikną gdzieś w mroku dziejów. I w oparach tytoniu. Tym niemniej, mamy prawo przypuszczać, że był to zwyczaj dość rozpowszechniony. Niejaki Anton Schneeberger, lekarz Stefana Batorego, napisał w swoim dzienniku, że marynarze wracający z Indii mieli zwyczaj trzymać w ustach „lejki z liścia palmowego lub słomy, w które wtykano zwinięte liście suszonego tytoniu”. Czyli, było nie było, prymitywne fajki.
Po co właściwie marynarze kopcili tytoń? Jak sami twierdzili, palenie pozwalało im „odegnać tęsknotę i ogrzać się na morzu”. W rzeczywistości jednak chodziło o coś zupełnie innego, a mianowicie o to, by... nie zasnąć.
Warto tu zaznaczyć, że ludzie morza palili fajki wyłącznie marynarskie, które tym różniły się od modeli przeznaczonych dla zwykłych śmiertelników, że posiadały zakrzywiony cybuch i były nieco inaczej wyważone.
Taka konstrukcja sprawiała, że można było palić, trzymając fajkę w zębach, a nie w dłoni. Miało to oczywiście duże znaczenie w sytuacji, gdy ręce były zajęte linami, sieciami, itp. Ponadto, fajki dla marynarzy były uzbrojone w specjalne, zamykane klapki, dzięki czemu nie straszne im były ani deszcz, ani sztorm, ani nawet wściekłe rozbryzgi fal – dopóki, rzecz jasna, operator fajki nie znalazł się całkowicie pod wodą. Ale w takim przypadku zamoczony tytoń nie był jego największym problemem.
Czy tytoń jest zdrowy?
Jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości, zapraszamy do analizy obrazków umieszczonych na opakowaniach papierosów. Dawnymi czasy wierzono jednak święcie, iż tytoń, nawet jeśli nie stanowi panaceum na wszelkie dolegliwości, to z pewnością jest bardzo, ale to bardzo zdrowy.
Co ciekawe, lekarze upierali się nawet, że tytoniem można leczyć... kaszel. Taaa. Nie powinno nas to jednak dziwić, bowiem palenie generalnie skraca życie. A człowiek, który nie żyje – nie kaszle. Czyli, czego by nie mówić, metoda działa niezawodnie.
Mimo to, niektórzy znajdują przyjemność we wdychaniu dymu tytoniowego – a jeśli nas to drażni, to przynajmniej wiemy dokładnie, komu zawdzięczamy sam pomysł palenia tytoniu.
Jako pierwsi wpadli na to Indianie, zamieszkujący tereny dzisiejszego Meksyku oraz Ameryki Środkowej. Należy jednak zauważyć, że palili oni fajki w... odwrotny sposób, niż dzisiaj, tzn. zamiast zaciągać się dymem, wydmuchiwali go.
Tego rodzaju palenie nie miało w sobie nic z hedonistycznej przyjemności, a bardziej przypominało kadzenie, albo składanie ofiary całopalnej bogom. Palić nie mógł więc „byle kto” - a jedynie najwyższy i najważniejszy kapłan oraz jego świta. Dopiero po kilkuset latach palenie tytoniu przeszło od elit, jakimi byli kapłanie, do innych sfer. Ale nadal wyłącznie męskich.
Blade twarze
Tytoń trafił do Europy wraz z epoką wielkich odkryć. Skutkiem tego, najpierw zakosztowali go obywatele Hiszpanii oraz Portugalii, jednak najwięcej namieszał tu pewien Francuz, niejaki Jean Nicot, pełniący funkcję ambasadora swojego kraju w Portugalii. Pan Nicot, zafascynowany ideą palenia, jako pierwszy przywiózł sadzonki tytoniu na dwór Katarzyny Medycejskiej. A ponieważ Francuzi koniecznie muszą na wszystko posiadać własne nazwy, roślinkę natychmiast przemianowano na... nicotainę – coś Wam to słówko przypomina?
Kolejną ważną postacią w tytoniowej epopei stał się pewien żeglarz (a prawdę mówiąc, to trochę korsarz, ale z gatunku tych „zrehabilitowanych”), sir Walter Raleigh. Trzeba przyznać, że facet, poza paroma anulowanymi wyrokami, miał też niezłą smykałkę do interesów.
Sir Walter był bowiem nie tylko szlachcicem i żeglarzem – był on również założycielem brytyjskiej kolonii Wirginia, zlokalizowanej w Ameryce Północnej. Niemal od razu wpadł więc na pomysł, żeby zlecić lokalsom produkcję tytoniu, który następnie przewożono do Europy. A skoro już przewożono, to przy okazji palono. W końcu trzeba było sprawdzić, czy aby nie mdły.
Męska rzecz
Zwyczaj upowszechnił się szybko, a potem było już tylko gorzej. Palono bowiem zespołowo: powstawały w tym celu nawet specjalne kluby fajczarskie, a kopcący w nich miłośnicy tytoniu zostawiali tam swoje fajeczki, by czekały na nich, nabite, zwarte i gotowe.
Palenie stało się zajęciem w dużej mierze egalitarnym, bowiem dotyczyło zarówno wysoko urodzonych, jak i najzwyklejszej portowej biedoty. Niestety (albo stety?), równość ta objęła wyłącznie jedną płeć – palenie było bowiem zajęciem męskim. Męskim i kropka. Kobieta paląca fajkę stanowiła widok równie niestosowny, jak raczenie się tytoniem w samotności. Czegoś takiego po prostu nie wypadało robić. Co więcej, nawet mężczyźni zapalali swoje fajki dopiero wówczas, gdy żadnych kobiet nie było w okolicy. Zapalona fajka miała zatem znaczenie symboliczne i oznaczała mniej więcej tyle: jesteśmy facetami. A godne pożałowania baby nie mają tutaj wstępu. Ha.
Mimo to, zdarzały się wyjątki, jak choćby sławna (nie tylko z palenia) piratka, niejaka Mary Reid. Ta pani słynęła zresztą z okrucieństwa i wyuzdania, ale to jeszcze można by jej wybaczyć - natomiast absolutnie żaden ówczesny mężczyzna nie mógł przejść obojętnie wobec faktu, że Mary ostentacyjnie paliła fajkę.
Na ile czyniła to dla przyjemności, a na ile z czystej, babskiej przekory? Tego już się nie dowiemy. Z pewnością jednak paliła taką marynarską, bo w tym zawodzie wolne ręce stanowiły jakby konieczność – a ich brak mógł skrócić życie równie skutecznie, co tytoń.
Tagi: fajka, żeglarz, marynarz, tytoń