TYP: a1

Żeglowanie po Brytyjskich Wyspach Dziewiczych

czwartek, 6 lutego 2020

Chcielibyście pożeglować po Brytyjskich Wyspach Dziewiczych ale nie wiecie, jak tam jest i co Was czeka? Polecamy relację naszych przyjaciół, Dagny i Gabrysia, którzy pływają w tamtych okolicach katamaranem "Shanties". A jeśli chcielibyście spróbować, to rejsy są dostępne na stronie http://www.rejsy-po-karaibach.pl

Relacja Dagny i Gabrysia

Po południu powitaliśmy gości na pokładzie i spędziliśmy sympatyczny wieczór opowiadając o urokach Brytyjskich Wysp Dziewiczych i co nas czeka w pierwszych dniach rejsu. Rano wszyscy wstali bardzo wcześnie - z powodu zmiany czasu. Spokojnie przygotowaliśmy więc śniadanie na pokładzie, wypiliśmy kawkę i skierowaliśmy się w stronę sklepu spożywczego, uzbrojeni w listę najważniejszych produktów.

Sklep w Village Cay jest bardzo dobrze wyposażony, ceny raczej wysokie - bowiem praktycznie wszystko jest sprowadzane na wyspy. Warzywa i dania puszkowe wychodzą stosunkowo najtaniej, mrożone mięso jest w cenie akceptowalnej, natomiast na świeże warzywa i owoce trzeba uważać - najlepiej sprawdzić, jakie w danym dniu są promocje i odpowiednio zweryfikować plany śniadaniowo obiadowe. W supermarkecie znajdziemy chleb paczkowany, który doceniamy ze względu na długi czas przechowywania (w lodówce), piekarnie nie są popularne. Nie zapominamy, by kupić odpowiednio dużo wody - w tym ciepłym klimacie trzeba uważać, aby się nie odwodnić (kto nie kupił w Polsce, obowiązkowo wyposaża się także w krem z mocnym filtrem). Waluta na BVI to dolar amerykański. Co do internetu, np. Digicel proponuje pakiety GB, które niestety są dla Polaków drogie - przykładowo za korzystanie na jednym urządzeniu z 8 GB trzeba zapłacić 80 dolarów (dostępne są czasem promocje - np. po zainstalowaniu aplikacji do końca stycznia można było się cieszyć podwojoną dawką – 16 GB). Chcąc korzystać z tej samej karty na różnych urządzeniach za 80 dolarów dostaniemy 5 GB. Karta kosztuje 10 dolarów. Sklep jest bardzo blisko, toteż przywozimy zakupy w wózku sklepowym i po odpowiednim zaształowaniu produktów, zatankowaniu wody jesteśmy gotowi by ruszać eksplorować pierwsze miejsca na liście.

Kapitan udziela Załodze potrzebnych instrukcji, przypomina o zasadach bezpiecznego pływania i rozdziela obowiązki, by manewr odejścia od kei przebiegł sprawnie i każdy chętny mógł się wykazać. Około 11.00 byliśmy już gotowi do drogi - a naszym pierwszym celem była zatoczka Deas Man's Bay na wyspie Peter Island, oddalona 5 mil od nas. Tam rzuciliśmy kotwicę. Dzieciaki były zachwycone, móc w końcu poplażować, pobiegać po miękkim piasku i popluskać się w wodach Morza Karaibskiego, którego temperatura w tym okresie nie spada poniżej 27 stopni. Po przerwie na lunch udaliśmy się na Norman Island, gdzie po zacumowaniu na bojce wszyscy mogli wpław z jachtu podpłynąć pod efektowne jaskinie i w towarzystwie niezliczonych kolorowych rybek poszukać schowanych tu ponoć przed laty skarbów piratów.  Ostatnim punktem była zatoka The Bight (za rogiem), z niezliczoną liczbą boi, które w zdecydowanej większości były zajęte - udało się znaleźć jedną blisko nowej restauracji Pirates Bight (polecamy doskonałego tuńczyka!). Cena bojek na BVI to wszędzie 30 dolarów, często jest na nich informacja, w którym barze dokonać opłaty (w niektórych oferują boję za darmo, jeśli Załoga przyjdzie na obiad). Jeśli nie ma takiej informacji, kilka razy dziennie przepływają strażnicy i sprawdzają, kto jeszcze nie opłacił miejsca. Warto również zwracać uwagę na kolor bojek. Ciekawostka odnośnie słynnego baru Williego T, znajdującego się w zatoce The Bight - podczas huraganu Irma w 2017 roku statek został wyniesiony na ląd i częściowo zniszczony. W sierpniu 2019 roku dokonano przetransportowania i zatopienia jednostki na Key Bay na Peter Island - by tam mogła służyć jako atrakcja nurkowa. Natomiast na The Bight pojawiła się nowa pływająca knajpka pod tą samą nazwą.

Pogoda w ciągu dnia była raczej deszczowa, toteż następnego dnia wszyscy obudzili się rześcy i z nową energią, widząc przez okienka przedzierające się pierwsze promienie słońca... Czym prędzej, bez śniadania, odwiązaliśmy cumy i skierowaliśmy się 2 mile dalej - na słynne skały The Indians. Udało się złapać bojkę (około 10 jachtów, które zamarudziły po nas nie miały tego szczęścia) i po skompletowaniu sprzętu do snurkowania wszyscy byli gotowi na przygodę. Faktycznie - widoki pod wodą zapierają dech w piersiach, a posiadaczom podwodnych kamer i aparatów szybko zapełnia się karta pamięci (średnia głębokość 5 m, maksymalna 15 m). Uderza mnogość barw podwodnych stworzeń, ryb we wszystkich kolorach tęczy, fioletowych gorgonii, żółtych i gdzieniegdzie czerwonych klasycznych korali, czarnych jeżowców i pozornie delikatnych transparentnych ukwiałów. Spędziliśmy w tym miejscu więcej czasu, niż planowaliśmy ale było naprawdę tego warte! Wiatr słaby około 8 kt nie pozwolił rozwinąć dużej prędkości na pełnych żaglach - niespiesznie sunęliśmy więc ku oddalonej o 5 mil zatoce West End na Tortoli, gdzie dorośli mogli pospacerować po malowniczej wiosce i odwiedzić sklep z lokalnym rumem Pusser's a dzieci pałaszowały lody. Około 15.00 pożeglowaliśmy na bezludną wyspę Sandy Cay, gdzie mimo lekkiego występującego przyboju udało się bezpiecznie wysadzić wszystkich na plaży - byliśmy przy wyspie sami, więc mieliśmy okazję poczuć się jak prawdziwi rozbitkowie w towarzystwie polujących pelikanów i przy akompaniamencie szumu drzew oraz rozbijających się fal po nawietrznej stronie. Gdy słońce powoli znikało za horyzontem postanowiliśmy zatrzymać się w Little Harbour na nocleg, na boi baru Harris Place. Tutaj za obiad boja jest za darmo jednak nie skorzystaliśmy - za to podpłynęliśmy tam wieczorem, by spróbować lokalnego Painkillera i Rumpunchu, które są zdecydowanie warte polecenia (7 i 8 dol.). Właściciele udostępniają także wi-fi dla przybyłych.

Następnego dnia, nie marnując czasu i szansy na bojkę przepłynęliśmy do zatoki White Bay, gdzie spędziliśmy cudowne pół dnia, niektórzy popłynęli kajakiem na eksplorację wybrzeża, inni korzystali z krystalicznej wody i słońca na plaży nieopodal najsłynniejszego baru na Karaibach - Soggy Dollar Bar. Po huraganie został on całkowicie przebudowany, rozbudowany i oferuje gościom nie tylko słynnego Painkillera i inne drinki - zjemy tu także świetnie przygotowane skacki i lody. Można usiąść na jednym z wielu leżaków rozstawionych pod palmami (na każdej palmie jest tabliczka z informacją o darczyńcy) i popijając drinka rozkoszować się widokiem pobliskich wysp. Klimat jest raczej "resortowy", w sklepiku jest dostępnych wiele pamiątek, od koszulek, przez czapki i chusty, po otwieracze do butelek i rum, wszystko z logo słynnego Soggy. Po nasyceniu się tym urokliwym miejscem, wszyscy przypomnieli sobie, że czas na obiadokolację - zdecydowaliśmy o wizycie w zatoce Great Harbour i odwiedzeniu niemal tak samo słynnej knajpy, co Soggy - Foxy's. Zmęczeni dniem postanowiliśmy zostać tutaj na noc na kotwicy.

Następnego dnia rano na śniadanie zatrzymaliśmy się nieopodal naturalnych basenów - Bubble Pool. Kolejnym punktem dnia była bezludna wyspa Sandy Spit. Po zacumowaniu przy jednej z kilku dostępnych boi część załogi popłynęła wpław ku piaszczystej łasze, część wybrała podwózkę pontonem. Gdzieniegdzie można było zaobserwować pływające leniwie żółwie wodne. Około 14 ruszyliśmy ku Cane Garden Bay, urokliwej zatoce na Tortoli. Zrobiliśmy zaopatrzenie w sklepie sieciowym Bobby's, wielbiciele rumu mogą odwiedzić lokalną destylarnię Callwood Distilery, gdzie za 1 dolara można popróbować wszystkich czterech rodzajów wytwarzanego tam od 200 lat trunku (zwiedzanie 4 dol.).  Wzdłuż plaży ciągnie się morze leżaków, a turyści mogą wybierać między kilkoma knajpkami z jedzeniem i drinkami (ceny drinków to 4, 5 dol. Gdy jest happy hour, standardowa cena 7 do 9, droższe też się zdarzają - 12 do 15 dolarów). Wybrzeże jest lekko zniszczone i widać jeszcze skutki Irmy. Destylarnia też straciła dach i okna. Następnego dnia rano podpłynęliśmy w okolice stacji benzynowej by zatankować wodę. Obraliśmy kierunek na prywatną wyspę Guana Island, z przepiękną plażą w zatoce White Bay. Na wyspie znajduje się tylko kilka willi, a wstęp na wyspę jest zabroniony - można przejść się wzdłuż plaży, posnurkować, posiedzieć i schłodzić się drinkiem w jedynym niewielkim barze na końcu. Woda jest cudownie przejrzysta, nie jest tłoczno - nie ma boi i trzeba rzucić kotwicę. O 15.00 podnieśliśmy kotwicę i popłynęliśmy w kierunku lotniska na Tortoli i słynnej, ulubionej zatoki Władysława Wagnera - Trellis Bay. Niestety po barze zostały ruiny, widać także jakie zniszczenia spowodowała Irma - na kilkanaście metrów w głąb lądu cały teren jest z grubsza wysprzątany i wyrównany, jednak jest tu wiele śmieci - fragmentów uszkodzonych jachtów... Lokalni mieszkańcy bardzo starają się przywrócić miejscu dawną świetność i odbudowali kilka barów, gdzie można smacznie zjeść, jest też sklepik z ręcznie robionymi pamiątkami. Co rusz słyszymy lądujące i startujące samoloty, są one dość małe i dzięki temu ich odgłosy zupełnie nie przeszkadzają. W nocy jest wyjątkowo ciepło - od trzech dni nie ma praktycznie w ogóle wiatru. Plan na kolejny dzień przewiduje kilka ciekawych punktów, toteż nie tracąc czasu odwiązaliśmy się od bojki (30 dolarów za noc) i po 4 milach dopłynęliśmy do Marina Cay obok wyspy Great Camanoe i Scrup Island, gdzie znów była okazja do poplażowania. Następnie planowaliśmy sprawnie dotrzeć na Great Dog Island. Udało nam się stanąć na boi między innymi jachtami i wszyscy od razu zabrali się za ubieranie masek i płetw. Po obiedzie płyniemy ku zatoce Leverick Bay.

 

 

 

 

 

 

Tagi: Brytyjskie Wyspy Dziewicze, relacja, katamaran
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 23 listopada

Francis Joyon na trimaranie IDEC wyruszył z Brestu samotnie w okołoziemski rejs z zamiarem pobicia rekordu Ellen MacArthur; zameldował się na mecie po 57 dniach żeglugi, poprawiając poprzedni rekord o dwa tygodnie.
piątek, 23 listopada 2007