Równiutko dwa miesiące temu pisaliśmy o pojeździe, który z niewyjaśnionych przyczyn znalazł się w Odrze. Okazuje się, że historia lubi się powtarzać – kolejny kierowca postanowił przerobić swój samochód na amfibię, lądując tym razem w Wiśle. Na szczęście, nikomu nic się nie stało.
Jak to możliwe?
Do zdarzenia doszło w miejscowości Gassy (woj. mazowieckie). Wczoraj, tuż przed 18.00 policjanci z komisariatu w Konstancinie-Jeziornie otrzymali nietypowe wezwanie – w miejscu przeprawy promowej pojazd zjechał z pirsu i wpadł do wody.
Okazuje się, że tym razem wszystkiemu winna była nawigacja, a właściwie – bezkrytyczne poleganie na jej wskazaniach. Siedemdziesięcioletni mieszkaniec Warszawy tak bardzo zaufał elektronice, że po prostu zjechał z nabrzeża wprost do koryta rzeki. Strata boli tym bardziej, że samochód był nowy.
Szczęście w nieszczęściu
Kierowcy nic się nie stało – był w stanie samodzielnie opuścić na wpół zatopiony pojazd i wydostać na brzeg, skąd został zabrany do komisariatu celem złożenia wyjaśnień. Jak sam mówi, widoczność była bardzo słaba z powodu intensywnie padającego deszczu i późnej pory (o 18.00 w grudniu jest już właściwie ciemno), dlatego opierał się na wskazaniach nawigacji. Skutkiem tego, nie tylko nie zauważył końca drogi, ale nawet nie próbował hamować, tylko z całym impetem wpadł do wody.
Wnioski?
Pojazd – niedawno kupiona kia – po kilku godzinach kąpieli został wyciągnięty z wody przez strażaków. Kierowca, mimo strat, jakie poniósł, może mówić o ogromnym szczęściu. Na skutek upadku nie doznał przecież żadnych obrażeń, może poza urażoną dumą.
Trudno jednak nie zauważyć, że całe zdarzenie mogło skończyć się naprawę tragicznie. Bezkrytyczne poleganie na wskazaniach nawigacji mogło przecież doprowadzić do kolizji z jakimś obiektem, innym pojazdem albo pieszym. W tej sytuacji cała sprawa miałaby zupełnie inny finał.
Tagi: Wisła, samochód, wypadek, GPS