TYP: a1

Rejs po Bałtyku. Gotlandia – cz. V

piątek, 1 września 2017
Bartłomiej Miłek

Otwieram oczy i nastawiam uszu, wiatru brak, fali brak, rozmów brak. Przez świetlik wpada ostre światło. Zbieram myśli do kupy i wstaję z koi. Na zewnątrz piękna słoneczna pogoda - niestety bezwietrzna. Port jeszcze śpi. Największy hałas robią co najwyżej mewy.

Napawam się tą chwilą jeszcze przez jakiś czas zanim załoga nie zacznie zwlekać swoich zwłok na pokład. Przed 9 jemy śniadanie i wypływamy z portu. Wiatru nadal brak, na szczęście dzisiaj mamy do przepłynięcia zaledwie paręnaście mil do portu w Bläse. Stawiamy żagle i rozpoczynamy klub małego czytelnika. Po chwili jedynie szelest obracanych kartek świadczy o tym, że wszyscy jeszcze żyją. Nawet Sebastian zdjęty nudą zabrał się za lekturę „Kaprowie i piraci polscy”.

W południe upał zrobił się nie do wytrzymania. Od portu od rana upłynęliśmy może z milę ale godzinki stażu lecą więc nikt nie narzeka. W końcu ktoś wpada na pomysł, żeby się wykąpać. Przywiązujemy koło ratunkowe do liny i na mazurski styl hop do wody. Okazała się wyjątkowo … rześka ale w końcu to Bałtyk. Monika, która nie potrafi pływać, zadowoliła się dwoma wiadrami wylanymi na głowę. Wiatru jak nie było tak nie ma, dziewic na pokładzie brak więc nie ma kogo wysłać aby podrapał piętę masztu. Innych sposobów na wywołanie wiatru nie znam więc dalej siedzimy i się nudzimy.

Zmiana wachty, za ster siada Karolina i nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczyna wiać. Choć w tej opowieści różdżkę powinien zastąpić trójząb…ale nieważne. Ważne, że powiało i nasz Momo One ruszył z prędkością 5 węzłów. Parę godzin później byliśmy już blisko portu, znów morze zamieniło się w jedno wielkie lustro. Odpalamy silnik i podpływamy do portu. Zapoznaję się z locyjką Kulińskiego oraz mapą - za pierwszym falochronem powinno być grubo powyżej 2 metrów. Chcę przycumować blisko wyjścia bo później się wypłyca, więc na inercji wchodzimy spokojnie do portu. Na wysokości główki falochronu jacht stanął na mieliźnie. Całe szczęście, że wytraciliśmy prędkość a pogoda od rana jest jaka jest.

Szybko wydaję komendę aby cała załoga przeszła na prawą burtę. Sprawdzam głębokość, na rufie ponad 2 m, silnik lekko w tył. Nie minęła nawet chwila i jacht był znów wolny. Odpływam od brzegu, sprawdzam ze zdziwieniem jeszcze raz locję i mapę. W końcu utknięcie na mieliźnie w takim miejscu jest trochę dziwne. Decyduję się na drugie podejście, tym razem od zewnętrznej strony drugiego falochronu. Załoga teraz bacznie obserwuje wodę pod nami, ja nerwowo zerkam na echosondę - cały czas głębokość w okolicy 4 m. Na spokojnie dobijamy do pomostu. Nauczony opowieściami innych żeglarzy chcę sprawdzić czy jachtowi nic się nie stało. Na ochotnika do kąpieli zgłasza się Seba. Montuje podwodny zestaw GoPro a ja dostaję komórkę z kamerką na żywo. Po kilku nurach oddychamy z ulgą, nasze wejście na mieliznę nie uszkodziło nawet lakieru. Po raz kolejny przekonuję się, iż zasada „do portu i po porcie poruszaj się na najniższej manewrowej” uratowała mnie przed kosztownymi naprawami.  Sprawdzamy miejsce gdzie utknęliśmy - sztorm naniósł tam masę mniejszych kamyków zagradzając wejście. Port nie jest często odwiedzany i nie posiada maszyn zdolnych do usunięcia tego więc nie liczyłbym na rychłe udrożnienie tego miejsca.

Gdy emocje opadły rozpoczęliśmy eksplorację miejscowości Bläse. Port, a raczej pomost osłonięty falochronem znajduje się na terenie dawnej kopalni wapienia. Znajdują się tutaj dwa piece do wypalania, które zamieniały wapienne skały w wapno gaszone. Gotowe wapno było transportowane statkami dalej w świat. Na terenie dawnej kopalni  znajduje się muzeum a także kolejka wąskotorowa, którą można wybrać się na przejażdżkę do oddalonego parę kilometrów dalej kamieniołomu. Muzeum małe acz warte zwiedzenia. Pokazuje jak ciężka była praca  w kamieniołomie. Pracowano tu tylko od wiosny do jesieni, kiedy statki jeszcze mogły przewozić transport, na czas zimy prace ustawały a kamieniarze tracili pracę. Płaca też nie była wysoka, a dodatkowo kamieniarze samu musieli zapewnić sobie narzędzia oraz dynamit. Niemniej jednak praca dawała tym ludziom możliwość przeżycia w tych trudnych warunkach.

Oprócz zwiedzenia muzeum w tym miejscu polecam jeszcze wspiąć się na ogromną hałdę górującą nad okolicą - rozpościera się z niej wspaniały widok. A w dole widać wcześniej niedostrzegalne napisy ułożone z kamieni w innym kolorze. Wracamy na jacht chcąc zdążyć coś zjeść przed zachodem słońca. Zachód znów nas zaskoczył i trzeba było dobiec na z góry upatrzoną pozycję. Rano zwiedzimy muzeum a tymczasem wracamy na jacht. 

Tagi: rejs, Bałtyk, Gotlandia, relacja
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 23 listopada

Francis Joyon na trimaranie IDEC wyruszył z Brestu samotnie w okołoziemski rejs z zamiarem pobicia rekordu Ellen MacArthur; zameldował się na mecie po 57 dniach żeglugi, poprawiając poprzedni rekord o dwa tygodnie.
piątek, 23 listopada 2007