Barki – nazwa już nie nowa, ale ciągle budząca sporo wątpliwości. Czy rzeczywiście nie trzeba żadnych uprawnień, czy brak żeglarskich umiejętności nie stanowi przeszkody w pływaniu tymi jednostkami, wreszcie, czy na barkach jest wygodnie i czy można pływać całą rodziną?
Takie pytania dosyć często zadają nam potencjalni klienci, wahający się czy wybrać taki sposób wypoczynku na wodzie. Najlepsze są oczywiście informacje "z pierwszej ręki", czyli od tych osób, które barkami pływały. Dlatego też, aby przybliżyć ową żeglugę barkami Tawerna Skipperów wysłała swojego reportera, aby przeprowadził rozmowę z Panią Grażyną, która nie tak dawno wróciła z rejsu barką we Francji.
TS: Może od razu przejdźmy do sedna. Jak wyglądało przejęcie barki?
Pani Grażyna: Tak się złożyło, że my z mężem przylecieliśmy do Paryża samolotem, by potem w pobliże miejsca z którego mieliśmy wypłynąć dotrzeć pociągiem, natomiast nasi przyjaciele jechali z Polski samochodem. Spotkaliśmy się w Briare i ich samochodem dojechaliśmy do Rogny les-Sept-Ecluses, gdzie czekała na nas barka. Samo przejęcie barki trwało krótko, na miejscu był przedstawiciel armatora i wszystko nam pokazywał. Podobnie było z innymi barkami – razem z nami, na sąsiednie wsiadali Anglicy, także Niemcy i Francuzi. W każdym przypadku odbywało się to sprawnie, krótki instruktaż i można było płynąć.
TS: Czy rzeczywiście taką barkę łatwo prowadzić? Czy osoba bez żeglarskiego doświadczenia jest w stanie, po takim krótkim instruktarzu, sama barkę poprowadzić?
Pani Grażyna: My byliśmy o tyle w dobrej sytuacji, że nasz znajomy miał żeglarskie doświadczenie i sprawnie się z instruktorem dogadał. Ale w trakcie pływania każde z nas barkę prowadziło, mogę poświadczyć, jest to dosyć proste. Nawet ja, nie mająca wcześniej doświadczeń z "pływadłami", dawałam sobie radę.
TS: A jak Pani ocenia wyposażenie. Czy mieszkało się wygodnie?
Pani Grażyna: Oczywiście nie jest to dom, sufit za nisko! Ale mieszka się na tym wygodnie. Każda kabina ma oddzielną łazienkę. Wprawdzie to ciasne pomieszczenie, ale jak na pobyt tygodniowy całkiem wystarczy. Trochę obawialiśmy się o zapas wody, nie wszędzie można było ją nabrać. Dlatego też przez cały rejs nie używaliśmy prysznica. Poza tym, w tych małych, maleńkich łazienkach, po prysznicowaniu wszystko jest mokre i trzeba wycierać wodę – nam się tego robić nie chciało.
TS: A kuchnia, czy gotowaliście na barce?
Pani Grażyna: Właściwie przygotowaliśmy tylko śniadania. Tylko jednego dnia także obiad i kolację. Z reguły cumowaliśmy w pobliżu jakiegoś miasteczka i tam wybieraliśmy się na obiad czy też obfitą kolację. Raz zdarzyła się przykra przygoda, gdy dotarliśmy do restauracji, to właścicielka praktycznie nas wyprosiła, mówiąc, że jest już późno i ona już nic nie przygotuje. Wyszliśmy stamtąd i po dłuższym spacerze dotarliśmy do drugiej restauracji, gdzie można było mimo późnej pory zamówić całkiem zacne jedzenie. Muszę się przyznać, że czasami odnosiłam wrażenie, że Francuzi za turystami nie przepadają. Problemem może być także fakt, że w mniejszych miejscowościach trudno znaleźć osobę, która mówi w jakimś innym języku niż francuski. Ale gdyby trzeba było cały czas gotować na barce, to jest ona dobrze dla tych celów wyposażona.
TS: Jak to było ze śluzami? Czy owe, wydawać by się mogło, groźne przeprawy sprawiały jakąś trudność? Czy trzeba było długo czekać na obsługę?
Pani Grażyna: Nie, wszystko szło sprawnie, do tego przy tych przystankach pojawiali się ludzie oferujący różne lokalne produkty. My kupiliśmy całą skrzynkę tutejszego wina. Czasem pojawiał się ktoś nachalny, ale to sporadyczne przypadki. Raz gdy zjawiliśmy się przy śluzie nie było obsługi. Mój mąż podszedł do tych urządzeń, zaczął naciskać guziki i w końcu udało nam się przeprawić. Obok nas przeprawiali się też inni. Gdy pojawił się "śluzowy", a myśmy już śluzę opuszczali, to wszyscy ze śmiechem wskazywali mojego męża i krzyczeli – to on!
TS: Teraz konieczne pytanie o ogólne wrażenia. Czy podobała się Państwu taka żegluga?
Pani Grażyna: Jakiś czas temu opłynęliśmy całą Amerykę Południową. To była wycieczka wielkim statkiem wycieczkowym. Na pokładzie ze 2 tysiące osób. Trwało to dosyć długo. Wszystko super zorganizowane, basen, restauracje itp. Taki rejs jest oczywiście bardzo wygodny, ale bardziej przypomina zamknięcie w luksusowym hotelu, z którego wypuszczają na chwilę by zwiedzić coś atrakcyjnego. Tak prawdę mówiąc już po paru dniach jest tym człowiek znudzony.
W wypadku rejsu barką jest inaczej, nawet jeśli nie oglądamy po drodze żadnych super zabytków, nie mijamy miejscowości, które według przewodnika są godne odwiedzenia, to i tak samo poruszanie się po wodzie, ciągła zmiana miejsca postoju to fantastyczna przygoda. Dodać jeszcze muszę, że myśmy zdecydowali się na żeglugę tzw. "one way", to znaczy z jednego miejsca do drugiego, bez konieczności powrotu do portu początkowego. Dzięki temu podróż jest atrakcyjniejsza, trasa dłuższa i nie ma konieczności oglądania już raz widzianych krajobrazów. My przepłynęliśmy w ciągu tych kilku dni z Rogny do Plagny. Po oddaniu barki, co też przebiegło sprawnie, zwrócono nam kaucję i co przyjemne, nie wzięto od nas pieniędzy za sprzątanie końcowe.
TS: Zatem jakie plany na przyszły rok?
Pani Grażyna: Nie da się ukryć, że myślimy o tym, by znów wybrać się w rejs barką przynajmniej na tydzień. Tyle tylko, że tym razem chcielibyśmy pływać w Polsce – może Mazury, a może Żuławy? Zobaczymy.
TS: Dziękuję za rozmowę.
Więcej o trasie rejsu:
>>> Rogny - Plagny