Jakiś czas temu pisaliśmy o błyskotliwym pomyśle naszych ustawodawców, roboczo zwanym „podatkiem dennym”. To znaczy, żeby nie było – pomysł rzeczywiście jest lekko denny, choć prawdopodobnie zamiary były (jak zawsze) szczytne.
Jedno natomiast jest pewne - za jego realizację zapłacą żeglarze i przyroda.
Alle o tsso chodzi?
Generalnie, idea jest taka, żeby mariny zaczęły płacić podatek od użytkowania terenów, znajdujących się pod wodą.
Nie jest to zupełnie bez sensu, bowiem jeśli np. marina w komercyjny sposób użytkuje kawałek wody, znajdującej się nad dnem, należącym do Skarbu Państwa, to powinna coś temu państwu odpalić – w końcu czerpie korzyści finansowe z cudzego terenu.
Sęk w tym, że „coś” znaczy w tym przypadku „dużo”. Czyli, ile dokładnie? Zgodnie z nową Ustawą, ma to być maksymalnie dziesięciokrotność stawki podatku od nieruchomości. Oznacza to, że prawdopodobnie będzie to dokładnie dziesięciokrotność, bo skoro można zażyczyć sobie więcej, to czemuż by nie? Zgodnie z obowiązującymi stawkami podatku od nieruchomości, będzie to 8,90 zł za metr kwadratowy zajętego dna. Pieniądze popłyną (i to szeroką strugą) do Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej.
Martwe kotwice
O ile sama zasadność naliczania tego typu opłat daje się jeszcze obronić, o tyle diabeł, jak zawsze, tkwi w szczegółach – a w tym wypadku, w sposobie wyznaczania terenu, jaki zajmuje port.
Ustawodawcy proponują, by za obszar użytkowania uznać teren wyznaczony przez tzw. „martwe kotwice”, czyli betonowe bloki, stabilizujące pomosty. Sęk w tym, że aby taki pomost rzeczywiście ustabilizować, beton musi być zatopiony dość daleko od niego – znacznie dalej, niż będą cumować łodzie, i niż rzeczywiście sięga infrastruktura mariny. Jak można się domyślić, taki sposób obliczania w znaczący sposób zwiększy opłaty.
Biorąc to wszystko pod uwagę, właściciele mazurskich marin wystąpili z petycją, by podatek wyniósł maksymalnie dwukrotność (a nie dziesięciokrotność) podatku od nieruchomości. Ministerstwo może, ale nie musi wziąć tego pod rozwagę; a co, jeśli nie weźmie?
Będzie się działo…
Pierwsze, czego można się spodziewać, to przerzucenie kosztów na żeglarzy - właściciele marin będą chcieli przynajmniej częściowo zamortyzować sobie narzucone koszty, podnosząc ceny.
A jak zamortyzują to sami żeglarze? To zależy: ci lepiej sytuowani prawdopodobnie przerzucą się na inne akweny – skoro ceny się wyrównają, to może zamiast marznąć na polskich jeziorach, lepiej będzie popływać sobie w Chorwacji czy innej Grecji?
Biedniejsi żeglarze pozostaną na Mazurach - ale nie w mazurskich portach. Przy nowych, zaporowych cenach, będą cumować na dziko - nocując, myjąc się i załatwiając wszelkie potrzeby w „szczypiorku”. Nawet przy najlepszych chęciach, nie będą w stanie pozostawić dzikich miejsc w takim stanie, w jakim je zastali – co najwyżej pozbierają własne śmieci, ale gdzieś przecież będą myć zęby i siusiać. I jak to zniosą Mazury – Cud Natury?
Inne kwiatki
Poza opłatami i sposobem ich naliczania, nowa Ustawa zawiera też inne kontrowersyjne zapisy, jak choćby zakaz ogradzania terenu przy porcie, który z założenia ma dotyczyć dużych i luksusowych marin, choć nikt nie precyzuje, która marina może zostać uznana za dużą i luksusową. Zapis nie jest całkowicie pozbawiony podstaw, bowiem największe porty rzeczywiście stanowią spore utrudnienie dla mieszkańców – chodzi jedynie o to, aby dopracować ten plan w taki sposób, żeby wszyscy chętni mogli mieć dostęp do jeziora.
Jeszcze lepszym pomysłem jest zakaz wjazdu pojazdów mechanicznych na dno jeziora; oznacza to koniec slipowania łodzi z przyczepy, a co za tym idzie – wymusza użycie dźwigu. I tu pojawiają się schody – po pierwsze, zastosowanie dźwigu znacząco pod nosi koszty slipowania. Po drugie, można go użyć tylko w wypadku, gdy nabrzeże jest wybetonowane - w przeciwnym razie pogrąży się w mule, i nikt do końca świata go nie wyciągnie (no, chyba, że złamie prawo i wjedzie do wody ciężkim sprzętem, np. traktorem). Oczywiście, można wybetonować wszystkie nabrzeża - jak wiadomo, beton jest niezwykle ekologicznym materiałem, a zabetonowanie brzegu jest bardziej przyjazne naturze, niż kilkuminutowe zanurzenie w jeziorze przyczepy z łodzią.
Jak to się skończy?
Tego nie wie nikt. Patrząc na inne pomysły naszych wybrańców narodu, można jednak mieć pewność, że będzie wesoło - nawet, jeśli będzie to śmiech przez łzy.
Na szczęście, nasza planeta ma trochę więcej wody, niż lądu, i nie całe dno jest (jeszcze) opodatkowane. Zawsze można więc wybrać się na bardziej przyjazny akwen, na przykład korzystając z jakiegoś fajnego portalu dla żeglarzy i marynarzy ;)
Tagi: ustawa, podatek, Mazury, przystań, opłata