Polskie żeglarstwo startowało wraz z odzyskaniem niepodległości (cz. 2.2)

wtorek, 30 grudnia 2015
Zbigniew Klimczak
WSTĘP

Tak się złożyło w naszej trudnej historii Polski, że historię polskiego żeglarstwa zaczęliśmy „pisać” wraz z odzyskaniem Niepodległości, a nawet ciut wcześniej.

Żmudnej pracy opisania tej historii podjęli się Aleksander Kaszowski i Zbigniew Urbanyi w monumentalnym dziele „Polskie jachty na oceanach” Polskie jachty na oceanach[Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1986]. Nieżyczliwi, jakich w Polsce zawsze jest pod dostatkiem, zarzucali autorom serwilizm wobec władz PRL. Rzeczywiście, w słowie „Od Autorów” czytamy w pewnym miejscu: Poparcie władz i szeroki dostęp do morza stworzyły zupełnie odmienne warunki rozwoju sportu żeglarskiego (!). A jak Szanowni Autorzy mieli sobie zapewnić przychylność cenzury i wydanie tak obszernej książki?! Już kawałek dalej używają eufemizmu ...mimo przejściowych trudności (!). Ci, którym dane było żyć w tamtych czasach wiedzą, co się kryło za tym określeniem! De facto dopiero 3 lata po śmierci J. Stalina nastąpiła odwilż w sprawach żeglarstwa, a w 1959 roku uruchomiono drugi, po Jastarni, ośrodek szkoleniowy PZŻ w Trzebieży. Miałem „przyjemność” napełniać sienniki słomą na rozpoczęcie I turnusu w lipcu 1959 r.

W książce utrwalone zostały osiągnięcia polskich żeglarzy i polskich jachtów. Wspomniana książka jest niedostępna, a rosną kolejne pokolenia, dla których historia dokonań polskich żeglarzy jest białą plamą. W 2004 r. minęło 80 lat od zarejestrowania Polskiego Związku Żeglarskiego i z wielką pompą przygotowywano to jako 80-lecie tego związku. Sugerowałem, aby z tej okazji wznowić to wydanie - bezskutecznie. Wmawiano nam, że Jubileusz PZŻ jest tożsamy z historią polskiego żeglarstwa. Wielka szkoda, bo kto czytał tę książkę, przekona się, że historia związku a historia żeglarstwa to dwie różne sprawy i musi pochylić czoła nad skalą gigantycznej pracy jaką wykonali Autorzy. Szkoda, że wiele pokoleń żeglarzy nie ma do niej dostępu. Dalej nie tracę nadziei, że jednak druk zostanie wznowiony. Mamy teraz 90-lecie, a za 10 lat okrągłe stulecie! Może?

Korzystając z tej pozycji literatury żeglarskiej, dokonując wyboru najważniejszych wydarzeń i z konieczności - olbrzymich skrótów, postanowiłem dla tych, których to interesuje, napisać co niżej. Macie wolny wybór, bo były czasy kiedy znajomość historii polskiego żeglarstwa była obowiązkowa na egzaminie. Od tego czasu chyba datuje się niechęć młodzieży do zapoznawania się z historią :) Kto potrafi dotrzeć do książki, gorąco polecam i zacytuję na koniec wstępu słowa Autorów: Chcielibyśmy, aby ten przegląd naszych żeglarskich osiągnięć na morzu przypomniał o radości i pełni życia, jakie znaleźć można pod żaglami, przypomniał o tych cechach charakteru, które wyrabia żywioł morski – o odwadze, przytomności umysłu, szybkiej orientacji, poczuciu koleżeństwa, czasami autentycznej przyjaźni, wreszcie o uporze i cierpliwości.

Autorzy piszą na koniec: Rozrosło się i okrzepło nad podziw to nasze morskie żeglowanie. Coraz trudniej będzie znaleźć trasę pionierskiego rejsu. Niedługo będzie to niemożliwe. Wówczas zaczniemy pływać śladami naszych poprzedników.
Nie szkodzi – tak naprawdę to najważniejsze jest samo żeglowanie.
To do Was, drogie Koleżanki i Koledzy, młodzi żeglarze, a nawet zaliczki na żeglarzy!
Czytajcie i idźcie śladami swoich wielkich poprzedników.



Opracował na podstawie książki „Polskie jachty na oceanach” Aleksandra Kaszowskiego i Zbigniewa Urbanyi (odszedł na Wieczną Wachtę) i obszernych skrótów dokonał
Zbigniew Klimczak


Uwaga: wszystkie mapki, zdjęcia oraz oryginalne teksty pochodzą z tej książki. Na publikację tej formy przypomnienia o historii wyraził zgodę współautor, Pan Kapitan Aleksander Kaszowski, za co Mu w imieniu nas wszystkich serdecznie dziękuję.
Zbigniew Klimczak

Odcinek II cz.2.

Lata powojenne cd.
„Hermesem II” przez Atlantyk

To przykład determinacji, ale i skali rozczarowania i frustracji, jaką przeżył kpt. Bogdan Dacko po fiasku wyprawy „Josepha Conrada”.

Dzisiejsi żeglarze opisy rejsów oceanicznych i towarzyszące im zagrożenia znają doskonale. Czasami mogą śledzić fragmenty on-line. No i wszechmogący sponsoring. Ale mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jak w tamtych czasach dochodziło do takich rejsów.

Wyprawa jachtem do USA na własny koszt i własnym wysiłkiem. Zorganizowana i przeprowadzona aż na miejsce w wielkiej tajemnicy. Historia budowy, pozyskania środków na jacht i wyprawę to kolejna historia zdolności organizacyjnych, uporu i poświęcenia. Pozwolicie, że skorzystam z fragmentu książki, opisującego te zmagania.

Niepowodzenia wyprawy „Josepha Conrada" najbardziej przeżył jej dowódca kapitan Bogdan Dacko. Rozważał szansę rehabilitacji za błędy nie popełnione i nie zawinione. Marzenie zaś o odbyciu udanego, oceanicznego rejsu stało się przemożne.

Z początkiem 1959 roku kapitan Dacko spotyka się z doświadczonym szczecińskim żeglarzem Bronisławom Rożyńskim, armatorem starego, niewielkiego jachtu „Hermes". Rożyński ma interesujący program. Zamożny brat, mieszkający stale w Stanach Zjednoczonych, proponuje mu przeniesienie się do Detroit. W najbliższym czasie rodzina Rożyńskiego, uzyskawszy zgodę władz PRL, opuszcza Polskę. On ma zamiar dołączyć później, ale chce popłynąć do USA na pokładzie własnego jachtu.

Żeglarze szybko dochodzą do porozumienia. Rożyński, który zna się na szkutnictwie, będzie pracował przy budowie nowego jachtu. Dacko zabezpieczy na własny koszt prowiant na około sześć miesięcy, bo tyle ma trwać podróż. Uzgadniają, że będzie to jacht z serii „Conrad II" budowanej wtedy w Szczecinie, konstrukcji inżynierów Kazimierza Michalskiego i Ryszarda Langera, z których 11 było już na wodzie. Jachty te budowały warsztaty szkutnicze Ligi Obrony Kraju. Jacht „Hermes II" typu „Conrad II". Drewniany slup. Długość — 11,45 m, szerokość — 2,75 m, zanurzenie — 1,70 m, powierzchnia ożaglowania — 52,6 m2.

Po jakimś czasie dochodzą do wniosku, że najlepiej będzie, gdy uda się znaleźć jeszcze dwóch zdecydowanych żeglarzy. Wybór pada na znakomitego szkutnika — Zbigniewa Pawlaka oraz inżyniera Jerzego Szałajkę. Obaj są jachtowymi sternikami morskimi, obaj chcą też pływać po oceanie. Wkładem pierwszego będzie pomoc Rożyńskiemu w budowie jachtu, drugi ma własnym kosztem przygotować kompletne żagle, Szałajko jest bowiem amatorem żaglomistrzem.

Aby zbudować jacht zamierzonej wielkości, konieczna była pomoc stoczni. Zwrócili się więc do Kazimierza Michalskiego, jednego ze współkonstruktorów budowanej wtedy serii „Conrad II". „Gdy pierwszy raz zjawił się Rożyński w Zakładach Szkutniczych, nie chciałem wierzyć, że ten niechlujnie ubrany, małomówny człowiek będzie budował u nas jacht, którego cena standardowa wynosi 430 tys. zł. Rożyński był jednak doświadczonym żeglarzem jeszcze sprzed wojny. LOK wykonała mu jedynie konstrukcję jachtu, wręgi, balast, urządzenia sterowe (wszystko na sumę około 100 tys. zł), resztę — takielunek, poszycie, wyposażenie — robił prywatnie. Całość kosztowała go blisko 250 tys. złotych. Sprzedał mieszkanie, starego «Hermesa», którego miał od lat".

Latem 1962 roku ogromna praca dobiegała końca. Mieli już paszporty, rysowała się możliwość wyjścia w morze z początkiem września. Byli bardzo zmęczeni i do końca niezbyt pewni, czy uda się im na tak małym jachcie szczęśliwie pokonać wielką trasę.

Pożegnanie 7 września było w Szczecinie bardzo smutne. Na nabrzeżu nie było tłumów. Nikt w Szczecinie nie wiedział, że cicho, bez żadnego rozgłosu rozpoczyna się pierwsza po wojnie transatlantycka wyprawa, która zakończy się powodzeniem.

Oto jak przemożna była chęć pływania po oceanach u tych polskich pionierów Atlantyku. Za wszystko płacili z własnej kieszeni, nie szukali przed wyprawą żadnego rozgłosu...(Tyle z książki).

Żegluga przebiega w miarę spokojnie, a przed nimi Zatoka Biskajska i jest jesień. Nie jest to dobry czas na żeglowanie w tamtym rejonie. Ale skokami od portu do portu osiągają Lizbonę... a tam niespodzianka. Potraktowani jako komunistyczni żeglarze, władze nakazują im natychmiastowe opuszczenie portu, choć na morzu panuje sztorm. Czyni to żeglarski naród, niepojęte! Niestety i później spotykały polskich żeglarzy takie szykany, niegodne żeglarskich narodów. Do Sylwestra 1963 r. rejs przebiegał planowo, z małymi kłopotami, a w tym dniu, dzięki nawigacji załogi (a nie Rady Kapitanów) trafiają na passat. Żegluga doskonała, ale niezwykle męcząca. Nawet żeglarze słodkowodni, żeglując na jakimś akwenie pełnym wiatrem, wiedzą z czym to się wiąże. A co dopiero opadanie i wznoszenie się jachtu na kilkometrowych falach. Ale wszystko nagradzała szybkość żeglugi i 14 stycznia pokazał się na horyzoncie ciemny zarys. To była Martynika i następnego dnia cumują w Fort-de-France.

Płynęli śladem Kolumba, przebyli Atlantyk w ciągu 16 dni, a więc wg ówczesnych kryteriów była to szybka żegluga.

Teraz przed nimi końcowy etap – Miami i przygoda kapitana z rekinem. Aby uspokoić czytelników, którzy nie sięgną do książki – to rekin został zjedzony!

12 lutego 1963 r. zawijają do portu w Miami, pozostawiając za sobą 8600 mil morskich. Sukces medialny wyprawy był niesamowity, a Polonia Amerykańska przeżywała swoje dni chwały. Wieść o wyprawie dotarła do Waszyngtonu i Prezydent USA przekazuje telegraficznie osobiste gratulacje. Prasa amerykańska skwitowała też „portugalską gościnność”. Załoga i kpt. Bogdan Dacko przeżywali, spóźnioną przez małostkowość polskich działaczy, satysfakcję. Wracają do Polski 13 kwietna, na pokładzie Batorego. Witają ich tylko rodziny i przyjaciele. O zgrozo, jak poczytacie, było jeszcze wiele takich kameralnych powitań.
Tagi: Hermes II
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620