Polskie żeglarstwo startowało wraz z odzyskaniem niepodległości (cz. 1.2)

środa, 8 października 2014
Zbigniew Klimczak
WSTĘP

Tak się złożyło w naszej trudnej historii Polski, że historię polskiego żeglarstwa zaczęliśmy ” pisać” wraz z odzyskaniem Niepodległości, a nawet ciut wcześniej.

Żmudnej pracy opisania tej historii podjęli się Aleksander Kaszowski i Zbigniew Urbanyi w monumentalnym dziele „Polskie jachty na oceanach” Polskie jachty na oceanach[Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1986]. Nieżyczliwi, jakich w Polsce zawsze jest pod dostatkiem, zarzucali autorom serwilizm wobec władz PRL. Rzeczywiście, w słowie „Od Autorów” czytamy w pewnym miejscu: Poparcie władz i szeroki dostęp do morza stworzyły zupełnie odmienne warunki rozwoju sportu żeglarskiego (!). A jak Szanowni Autorzy mieli sobie zapewnić przychylność cenzury i wydanie tak obszernej książki?! Już kawałek dalej używają eufemizmu ...mimo przejściowych trudności (!). Ci, którym dane było żyć w tamtych czasach wiedzą, co się kryło za tym określeniem! De facto dopiero 3 lata po śmierci J. Stalina nastąpiła odwilż w sprawach żeglarstwa, a w 1959 roku uruchomiono drugi, po Jastarni, ośrodek szkoleniowy PZŻ w Trzebieży. Miałem „przyjemność” napełniać sienniki słomą na rozpoczęcie I turnusu w lipcu 1959 r.

W książce utrwalone zostały osiągnięcia polskich żeglarzy i polskich jachtów. Wspomniana książka jest niedostępna, a rosną kolejne pokolenia, dla których historia dokonań polskich żeglarzy jest białą plamą. W 2004 r. minęło 80 lat od zarejestrowania Polskiego Związku Żeglarskiego i z wielką pompą przygotowywano to jako 80-lecie tego związku. Sugerowałem, aby z tej okazji wznowić to wydanie - bezskutecznie. Wmawiano nam, że Jubileusz PZŻ jest tożsamy z historią polskiego żeglarstwa. Wielka szkoda, bo kto czytał tę książkę, przekona się, że historia związku a historia żeglarstwa to dwie różne sprawy i musi pochylić czoła nad skalą gigantycznej pracy jaką wykonali Autorzy. Szkoda, że wiele pokoleń żeglarzy nie ma do niej dostępu. Dalej nie tracę nadziei, że jednak druk zostanie wznowiony. Mamy teraz 90-lecie, a za 10 lat okrągłe stulecie! Może?

Korzystając z tej pozycji literatury żeglarskiej, dokonując wyboru najważniejszych wydarzeń i z konieczności - olbrzymich skrótów, postanowiłem dla tych, których to interesuje, napisać co niżej. Macie wolny wybór, bo były czasy kiedy znajomość historii polskiego żeglarstwa była obowiązkowa na egzaminie. Od tego czasu chyba datuje się niechęć młodzieży do zapoznawania się z historią :) Kto potrafi dotrzeć do książki, gorąco polecam i zacytuję na koniec wstępu słowa Autorów: Chcielibyśmy, aby ten przegląd naszych żeglarskich osiągnięć na morzu przypomniał o radości i pełni życia, jakie znaleźć można pod żaglami, przypomniał o tych cechach charakteru, które wyrabia żywioł morski – o odwadze, przytomności umysłu, szybkiej orientacji, poczuciu koleżeństwa, czasami autentycznej przyjaźni, wreszcie o uporze i cierpliwości.

Autorzy piszą na koniec: Rozrosło się i okrzepło nad podziw to nasze morskie żeglowanie. Coraz trudniej będzie znaleźć trasę pionierskiego rejsu. Niedługo będzie to niemożliwe. Wówczas zaczniemy pływać śladami naszych poprzedników.
Nie szkodzi – tak naprawdę to najważniejsze jest samo żeglowanie.
To do Was, drogie Koleżanki i Koledzy, młodzi żeglarze, a nawet zaliczki na żeglarzy!
Czytajcie i idźcie śladami swoich wielkich poprzedników.



Opracował na podstawie książki „Polskie jachty na oceanach” Aleksandra Kaszowskiego i Zbigniewa Urbanyi (odszedł na Wieczną Wachtę) i obszernych skrótów dokonał
Zbigniew Klimczak


Uwaga: wszystkie mapki, zdjęcia oraz oryginalne teksty pochodzą z tej książki. Na publikację tej formy przypomnienia o historii wyraził zgodę współautor, Pan Kapitan Aleksander Kaszowski, za co Mu w imieniu nas wszystkich serdecznie dziękuję.
Zbigniew Klimczak

Odcinek I cz.2.

Andrzej Bohomolec i rejs jachtu „Dal”

Następnym, który wpisał się w historię polskiego żeglarstwa był porucznik ułanów Andrzej Bohomolec. Na jachcie zatokowym „Dal” – slup 8,5 m, 45 m2 żagla postanawia pokonać Atlantyk. 5 czerwca 1933 r. rozpoczyna się ten pełen trudności i niespodzianek rejs. Ale cofnijmy się trochę, ponieważ to frapująca historia. Ułan – oficer WP, porucznik 26 pułku ułanów, w szczytowym okresie prac przeniesiony do Białegostoku i naraz żeglarstwo?!

No to prześledźmy losy tego ciekawego człowieka, do czasu gdy wpadł na pomysł rejsu na Światowa Wystawę „Century Progres” w Chicago, skupiska 600 tys. polskiej emigracji zarobkowej. Dostał wsparcie inspektora armii gen. Orlicz- Dreszera, który był jednocześnie prezesem Ligii Morskiej i Kolonialnej.

Dzięki generałowi zostaje przeniesiony do Warszawy. Wcześniej naszego ułana nosiło po morzach. Wrócił po wojnie z Francji i zaciągał się kilkakrotnie na statki handlowe, gdzie rozsmakował się w morzu. Ponownie w wojsku, w czasie obowiązkowych wakacji sportowych, wybiera Państwowy Ośrodek Morski w Gdyni. W Ośrodku tym, pod komendą samego gen. Mariusza Zaruskiego wyrosło wielu żeglarzy i Bohomolec niedługo zalicza swoje pierwsze rejsy kapitańskie. Tam poznaje innego oficera, Jana Witkowskiego i świetnego nawigatora Jerzego Świechowskiego. To oni, w czasie służby Bohomolca w Białymstoku poszukiwali jachtu zdatnego do tego rejsu. Znaleźli w dalekiej Norwegii, tylko na końcu okazało się, że nie ma pieniędzy na cło.

Tym razem szukali w kraju i „coś” znaleźli. Poniżej to właśnie to „coś’, jacht zatokowy który ma pokonać Atlantyk.

Jacht Dal

Zrobili co mogli i 5 czerwca 1933 r. jacht „Dal” odchodzi od nabrzeża.

Nie chcieli bić rekordów więc wybrali trasę pasatową, a los sprawił, że droga najłatwiejsza stała się drogą przez mękę. Tu przytoczę tylko jedno wydarzenie, świadczące o niebywałym harcie ducha tej załogi. 8 sierpnia fetują pokonanie połowy Atlantyku. Nie potrafię oddać grozy wydarzeń, poza tym przy dzisiejszej dzielności jachtów, a przede wszystkim nowoczesnym systemom nawigacji i prognozowania pogody, jachty potrafią uciec z drogi cyklonu. Poniżej tekst oryginalny o tych 4 dniach, na podstawie zapisów Dziennika Jachtowego, odtworzonych w książce.

Dal na Bermudach

Poczytajcie:

W dniu 8 sierpnia na pokładzie święto — „Dal" przebyła połowę Atlantyku. Wachty następują jedna po drugiej. Jeżeli w ciągu dnia coś się zdarzy, to już sensacja. Raz będzie to statek, który zastopuje i poda pozycję, innego dnia spod czarnych chmur uderzy gwałtowny szkwał, dociskając żagle do powierzchni oceanu, czy wreszcie ogniki św. Elma bladoniebieskim światłem rozświetlające czerń nocy. W takich to zdarzeniach mijały dni, gdy nadszedł 18 sierpnia.

Rejs Dali

Tego dnia spadający barometr i narastająca siła wiatru nie wróżyły nic dobrego. W rosnącej fali i szkwałach żeglarze przygotowują jacht i siebie na spotkanie nadciągającego sztormu. Ale tym razem nie miało się skończyć na sztormie. Następnego dnia, gdy barometr spadł do 756 mm, a fala powstała tak wielka, że wał piany miał średnicę dwóch metrów, jasne się stało, że „Dal" znalazła się na drodze cyklonu. Na takim morzu nie ma mowy o pływaniu, pozostaje tylko walka o przetrwanie. Przygotowana dryfkotwa idzie za burtę. Dzięki niej jacht ustawia się ukośnie do fali i na razie bezpiecznie wjeżdża na szczyt góry wody i przebija się przez wał piany. Jednak sytuacja się pogarsza Barometr spada do 736 mm. O trzeciej nad ranem 20 sierpnia wszystko ucicha. „Dal" znalazła się w oku cyklonu. Oddajmy teraz głos Bohomolcowi:

„(...) wichura skręca raptownie o kilkanaście stopni i z trzaskiem zrywa żagielek przy sterze oraz brezent pokrywający właz. Godzina 8. Jacht ustawia się teraz gorzej, zresztą już trudno mówić o jakimś ustawianiu się, gdyż wiatr ciągle zmienia kierunek (teraz West), siła jego 12° Beauforta. Nowy kierunek wiatru powoduje nowy kierunek fal, który zderzając się ze starym, wytwarza istne piekło.

Godzina 9. Nagłe gwałtowne uderzenie grzywacza. Przechył ponad 100°. Wylatuję z Witkowskim jak z procy i, wyłamując po drodze wewnętrzne drzwi kajuty, padamy wraz z materacami, deskami podłogi, zwiniętymi żaglami i różnymi innymi luźnymi przedmiotami na sufit ponad koję Swiechowskiego. Pieniąca się woda całym włazem wdziera się do kajuty. (...)

Jacht po sekundzie, która wydała nam się wiekiem, wyprostowuje się gwałtownie. Spadamy z powrotem i tłuczemy się znowu dotkliwie. W kajucie woda dochodzi na wysokość koi (...) Co się stało na pokładzie? Mam wrażenie, że w mgnieniu oka wygrzebałem się spod desek i żagli i skoczyłem do włazu, lecz koledzy moi już leżeli plackiem na pokładzie, trzymając się pazurami każdego wystającego kantu, każdej knagi...

Same wały kotłującej się piany na szczytach fal dochodzą do 3 m. Masztu nie ma, sterczy goły, krótki kikut, reszta — w morzu, całym olinowaniem połączona z jachtem. Przy każdym kiwnięciu ten kawałek masztu wali jak taran w kadłub łodzi i w każdej chwili może go prze-bić. (...)

Dryfkotwa zerwana. Łódź staje bokiem do każdej fali. Siedzi ona z powodu nalanej wody tak głęboko, że prawie burt nie widać. Jeśli wedrze się do wnętrza jeszcze jeden taki grzywacz, jesteśmy niechybnie zgubieni. Pompy gdzieś nisko pod poziomem wody w kajucie. (...)

Praca wre zacięta. (...) Po pół godzinie woda mniej więcej wylana (...)Padamy prawie ze zmęczenia. Jacht teraz ustawia się fatalnie, prawie zupełnie bokiem do fali. (...) Leżę przywiązany, aby każdorazowo nie wylatywać na kolegów, przez deski burty wyraźnie słyszę, z początku daleki, szum — coraz bliższy, bliższy; szum przeistacza się w istny ryki czujemy, że jakaś piekielna siła podrywa nas w górę — straszne uderzenie, huk i wstrząs, jacht jęczy jak żywy. Powtarza się to co minutę, przechyły na boki około 60°. (...) Znowu silniejsze uderzenie — przechył ponad 90°. Woda wlewa się przez właz, znowu tłuczemy się dotkliwie.

Nadbudówka zgnieciona, płótno na niej miejscami zerwane, woda wcieka przez sufit, przez szpary, strumyczkami. Sytuacja jest beznadziejna. (...) Barometr zaczyna się podnosić z szybkością 1/3 mm na godzinę. Iskierka nadziei wraca do naszych serc. (...)

21 VIII. Z rana w mętnym świetle widzimy, że pogoda ta sama co wczoraj (...). Fale przychodzą ze wszystkich kierunków, jednak najgroźniejsze stale walą w lewy bok jachtu. (...)Barometr podnosi się dość szybko, w południe dochodzi do 752 mm (...). Wiatr teraz tylko 8 °B, lecz co chwila mamy porywy wiatru dochodzące do 11 B.

22 VIII. Siła wiatru spada (...). Fale są .jak ogromne góry kopulaste, które z powodu swej stromości potrafią jeszcze przelecieć przez pokład: spowodować przechyły do 50°.

Nie mamy już ludzkiego wyglądu. Od 18 z rana nie mieliśmy nic w ustach, czyli cztery doby bez jedzenia, picia i snu. (...) W ogóle cały jacht przedstawia obraz nędzy i rozpaczy".

Cóż dodać do tej relacji. Chyba tylko to, że rzadko kiedy można się spotkać z przykładem takiego niezłomnego hartu ducha, woli przetrwania, poczucia obowiązku i koleżeńskiej atmosfery. W tym piekle Swiechowski regularnie nakręcał zegarek! Ta drobna z pozoru czynność to świadectwo żelaznej woli. Ona uratowała jacht i załogę pozwalając określić dokładną pozycję obserwowaną i znaleźć drogę na Bermudy.

(Po wielu latach kpt. Kazimierz „Kuba” Jaworski w jednym z wywiadów powiedział: Jestem zwolennikiem skrajnej opinii, że statek może zatonąć nawet dlatego, bo pudełko z zapałkami nie leżało na swoim miejscu).

Czy można się dziwić, że taka załoga takiego jachtu zabrała się do przywrócenia zdolności żeglugi okaleczonej „Dali" nie czekając na uspokojenie wzburzonego morza? Umocowali kikut masztu, naprawili rumpel, wreszcie postawili sztormowe ożaglowanie. To się łatwo pisze, ale jak trudno to wykonać wie tylko ten, który czegoś podobnego próbował.

Pokazało się słońce. Z obserwacji wynika, że są około 400 mil od Bermudów. Wiejąca ósemka mimo wysokiego stanu morza pozwala rozwinąć dobrą szybkość w kierunku zbawczego archipelagu. Wreszcie 25 sierpnia Swiechowski zapowiada, że wieczorem ujrzą Gibs Hill — latarnię morską na Bermudach. Gdy po godzinach pełnego emocji oczekiwania ujrzeli daleki błysk latarni, otrzymali potwierdzenie prawdziwego mistrzostwa nawigatora „Dali".

Wiele jeszcze godzin halsowali wśród skał i raf i wreszcie po 42 dniach żeglugi stają bezpieczni na kotwicy w zatoczce koło Somerset. Przeholowani przez motorówkę Królewskiego Jachtklubu do Hamilton pierwszy tydzień postoju przeznaczają na wypoczynek. Otoczeni są przyjazną opieką i podziwem — przecież wyszli cało z cyklonu.

...tyle z książki dosłownie.

Po doprowadzeniu jachtu do jakiego takiego porządku, 11 czerwca wita ich szczęśliwie Nowy York.

Jeśli weźmiemy pod uwagę pobyt w Nowym Yorku, dojście kanałami i przez Wielkie Jeziora do Chicago na Światową Wystawę na „Dzień Polski”, to efekt propagandowy tego wyczynu był olbrzymi. „Dal” zostaje wystawiona w Jackson Park obok kopii „Santa Maria” Kolumba i łodzi wikinga Eryka Czarnego. Potem jacht zostaje oddany Polsce (to nie całkiem tak i odbyło się z wielkimi kłopotami, ale jak mówią to już całkiem inna historia) i na pokładzie statku „Bronisław Lachowicz” (z braku załogi) płynie przez Atlantyk. W Bremerhaven zwodowana, już z załogą wpływa po 47 latach, 20 sierpnia 1980 r. do Świnoujścia, a potem do Gdyni, aby ostatecznie stanąć w Centralnym Muzeum Morskim w Gdańsku.

Cdn.
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 21 listopada

Do wybrzeży na północ od Wirginii, pierwszej angielskiej kolonii w Ameryce, na statku "Mayflower" przybyło 102 osadników. Założyli miasto w Plymouth, od nazwy portu, z którego wypłynęli we wrześniu; tak narodziła się Nowa Anglia.
sobota, 21 listopada 1620