Z legendami jest trochę tak, jak z plotkami - prawidłowa instrukcja ich obsługi głosi: nie powtarzaj bezmyślnie - dodaj coś od siebie!
Ludzie morza kochają legendy jak mało kto, i w sumie trudno się temu dziwić - wszak nic tak nie umila psiej wachty, jak świadomość, że za chwilę za burtą może wynurzyć się jakiś Ktulu. Legendy natomiast zawsze kryją w sobie w sobie ziarenko prawdy - czy zatem mityczna dziewiąta fala rzeczywiście jest tylko bzdurną legendą? A może jednak istnieje? Jak się okazuje, akurat w tym przypadku ziarenko jest całkiem pokaźne, a co dziwniejsze - jego istnienie zostało udowodnione naukowo i zarejestrowane przez szereg niezależnych jednostek badawczych.
Trochę teorii
Zacznijmy od tego, że w słownikach dziewiąta fala funkcjonuje, jako “nieuzasadnione naukowo powszechne zjawisko występowania jednej fali wyższej po kolejnych ośmiu niższych.”
Alternatywnie dziewiątą falę nazywa się “dziadem” bądź “dziadkiem”. Brytyjczycy, jako naród bardziej zaprawiony w morskich bojach, nie cackają się tutaj specjalnie i nazywają ją po prostu freak wave, czyli dziwadłem, rouge wave (czyli falą wyjątkową) albo bardziej dosłownie: killer wave (tego chyba nie trzeba tłumaczyć).
Czy coś, co właściwie nie istnieje, mogło doczekać się aż tylu pieszczotliwych przezwisk? Generalnie, na morzu fale są zjawiskiem normalnym i problem pojawia się właściwie wtedy, kiedy ich nie ma. Dla żeglarza, czy mówiąc bardziej ogólnie, marynarza, liczą się przede wszystkim wielkość i charakter fal, a także związane z nimi siła i kierunek wiatru oraz temperatura wody i powietrza.
Teoretycznie, przy stałej sile wiatru i porządnym rozbiegu, fala osiągnie po jakimś czasie swoje maksimum, a potem sama grzecznie się wygasi, po niej przybędzie następna i tak dalej. Przynajmniej w teorii. W praktyce istnieje bowiem coś takiego, jak nakładanie się fal, wiatry niekoniecznie wieją w sposób, nazwijmy to, liniowy, a prądy morskie i inne atrakcje przyrody sprawiają, że sprawa falowania nie jest aż tak prosta i może generować bardzo ciekawe zjawiska.
Niejaki pan A. Coles stwierdził kiedyś, że na każde 23 fale może zdarzyć się jedna dwukrotnie większa od pozostałych, na każde 1175 fal może wystąpić jedna większa trzykrotnie, a na każde 300 000 fal - jedna większa przynajmniej czterokrotnie. Dla równowagi, z taką sama częstotliwością zdarzają sie fale znacząco mniejsze od pozostałych, ale te akurat mogę ujść naszej uwadze. Dziewiąta fala w sensie fali-giganta, znacznie przerastającego rodzeństwo, może więc wystąpić - z tym, że niekoniecznie będzie akurat dziewiąta z kolei.
Trochę praktyki
Fala, aby zasłużyć na miano “freak”, musi być przynajmniej dwukrotnie wyższa od pozostałych. Zasadniczy problem z zabójczą falą tkwi jednak nie tyle w jej wysokości, ile w nieprzewidywalności - taka fala ma bowiem brzydki zwyczaj pojawiać się w niespodziewanym miejscu i nadciągać z dziwnego kierunku. Często opisywana jest, jako niezwykle stroma ściana wody, pojawiająca się tak nagle, że załoga nie zdąży zareagować, ani nawet nadać sygnału SOS (jak to miało miejsce choćby w przypadku 90-tysięcznika MV Derbyshire, który wraz z całą załogą zatonął w 1980 roku).
Historie o takich falach krążyły po morzu (i nadmorskich tawernach) pewnie od początku historii żeglarstwa. Dlaczego ludzkość uparła się, że ma to być akurat dziewiąta, a nie np. siedemnasta fala, trudno dociec - podobnie, jak trudno było uwierzyć w te opowieści, tym bardziej, jeśli snute były o dziwnej porze nad pustym kuflem.
Sytuacja zmieniła się jednak (i to znacząco) pod koniec XX wieku: 1 stycznia 1995 roku, na platformie wiertniczej Draupner, eksploatowanej przez Satoil i zlokalizowanej na Morzu Północnym, w sposób niebudzący wątpliwości zarejestrowano takie właśnie fale - monstrualne i niespodziewane. Statoil, jak na światowego giganta przystało, wyposażył swoją stację w szeroką gamę instrumentów pomiarowych, a platforma została przygotowana na przyjęcie fali o wysokości 19,5 m. Tymczasem, zarejestrowana przez czujniki fala miała... 25.9m i walnęła w platformę z prędkością 72,4 km/h.
Istnienie ekstremalnych fal potwierdzają też liczne obrazy satelitarne i radarowe powierzchni oceanu oraz pomiary rozmaitych jednostek badawczych; w lutym 2000 r. brytyjski statek badawczy RRS Discovery, zarejestrował na zachód od Szkocji fale o wysokości 18.5 m, z pojedynczymi “dziadami” osiągającymi 29,1 m, natomiast w 2004 roku naukowcy Europejskiej Agencji Kosmicznej kilkukrotnie odnotowali fale o wysokości co najmniej 25 m.
Jak to działa?
Kluczem do zrozumienia mechanizmu powstawania takich właśnie fal jest konstruktywna interferencja, czyli… właściwie co? Aby wytłumaczyć, czym jest interferencja (zwłaszcza konstruktywna), przyjrzyjmy się najpierw, czym jest fala.
Falę opisują trzy najważniejsze parametry (tzn. w praktyce żeglarskiej opisuje ją szereg epitetów, w większości niestety niecenzuralnych), a mianowicie: długość, amplituda i okres.
Długość fali to najmniejsza odległość pomiędzy dwoma punktami o tej samej fazie (przyjmijmy dla uproszczenia, że od grzywacza do grzywacza). Amplituda fali to największe wychylenie z położenia równowagi (czyli, znów upraszczając, to, co widzimy jako wysokość fali), zaś okres to czas, po jakim fala znów znajdzie się w tej samej fazie.
I teraz pomyślmy, że takie fale, mające swój okres, długość i amplitudę, mogą się nakładać; jeśli zgrają się ze sobą, czyli mają tę samą długość i zbliżony kierunek, to wystąpi interferencja (czyli właśnie nakładanie) konstruktywna - mówiąc prościej, dodadzą sobie wzajemnie powera i powstanie większa fala (czyli mająca większą amplitudę).
A ponieważ z praw fizyki wynika, że natężenie fali jest proporcjonalne do kwadratu amplitudy, oznacza to, że jeśli nowa fala będzie np. dwa razy wyższa, to będzie miała czterokrotnie większe natężenie. Oczywiście fale mogą też się wzajemnie wygaszać - wówczas interferencja będzie destruktywna (i wtedy nici z mitycznej dziewiątej fali).
Taka wzmocniona fala pojawia się bardzo szybko - i równie szybko znika. Jeszcze ciekawsze zjawisko może natomiast zachodzić, gdy fale towarzyszące gwałtownym burzom nakładają się na siebie, ale nadchodzą z różnych kierunków. Coś takiego nazywa się “nieliniowym oddziaływaniem ciągów kilku fa” i wiąże się z gigantyczną akumulacją energii. W takim przypadku nastąpi dodatkowe skrócenie długości fal, ale jednocześnie gwałtownie wzrosną ich amplitudy - czyli powstanie nowa fala, nadchodzaca z niespodziewanego kierunku, większa oraz silniejsza od pozostałych i ogólnie ma mało przyjemna.
Sztuka
Dziewiąta fala rozpala wyobraźnię nie tylko ludzi morza - jest motywem obecnym w różnych dziedzinach sztuki - utwór o tym tytule popełnił choćby zespół Blind Guardian, a niejaki Iwan Konstantinovicz Aivazovski zyskał sławę m. in. dzięki obrazowi, przedstawiającemu dziewiątą falę (i noszącemu ten właśnie tytuł).
Co więcej, zwolennicy zjawisk magicznych, starożytnych spisków i innych kosmitów twierdzą, że według kalendarza Majów, świat został oparty właśnie o dziewiątą falę, która jest konstruktywną interferencją ośmiu poprzednich faz istnienia uniwersum.
Ponoć Majowie poświęcili dziewiątej fali swoją Kosmiczną Piramidę, mającą jednocześnie symbolizować 9 kroków boga o wdzięcznym imieniu Bolon Yokte; jak można się domyślać, dziewiąty (ostatni) krok nie oznaczał dla ludzkości nic dobrego. Co prawda, Majowie walnęli się lekko, jeśli chodzi o koniec świata, ale piramida i tak wyszła ładna; no i rzeczywiście ma 9 schodków.
Wnioski?
Jak widać, sprawa z dziewiątą falą nie jest taka prosta, a ludzkość nie od dziś zaprząta sobie nią głowę. Z powyższych rozważań płyną zaś następujące wnioski:
Tagi: fala, legenda